Wiara czyni cuda, kiedy się jej uda. Czyli dlaczego modły Polsce na Euro nie pomogły
Tytuł został zaczerpnięty z „myśli nieuczesanych” Leca. Aforyzm ten może być rozmaicie rozumiany, m.in. jako stwierdzenie, że aby cud był wynikiem wiary, potrzeba czegoś jeszcze. Stosując to do sportu: aby wiara w sukces przekuła się w sukces, potrzebne są umiejętności.
Mecz o czapkę gruszek
Wspominam o sporcie nie bez kozery: od połowy czerwca prawie wszyscy Polacy kibicowali naszej reprezentacji w piłce nożnej („prawie wszyscy” ma związek z odkryciem mojego ulubionego fizyka prof. Brody: p. Tusk łże, że jest kibicem reprezentacji Polski, „gdyż wszyscy wiedzą, że jego drużyną jest niemiecka drużyna”). Kibic wierzy, że jego zespół odniesie sukces, nawet jeśli nie ma nadmiernie racjonalnych podstaw do żywienia takowego mniemania. Jakoż marne występy narodowej drużyny w eliminacjach do Euro 2024 nie napawały nadmiernym optymizmem.
Porażka 1:2 w pierwszym spotkaniu z silną Holandią rozbudziła nadzieje. Zupełnie niesłusznie, bo wynik tej potyczki był dość szczęśliwy dla „naszych”, co było oczywiste dla każdego, kto brał pod uwagę liczbę okazji do zdobycia gola. Wiara sugerowała jakiś cud w meczu z Austrią. Przegraliśmy 1:3, grając porównywalnie źle, a ponieważ mecz Holandia–Francja zakończył się remisem, odpadliśmy z dalszych rozgrywek już po drugiej rundzie spotkań, i to jako pierwsza drużyna spośród wszystkich biorących udział w turnieju.
W tej sytuacji spotkanie Polska–Francja było już tylko rywalizacją o przysłowiową czapkę gruszek.