Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Społeczeństwo

Kobiety wróciły pod Sejm. Tusk bagatelizuje temat aborcji i wkracza na ścieżkę Kaczyńskiego

Protest proaborcyjny Strajku Kobiet w Warszawie Protest proaborcyjny Strajku Kobiet w Warszawie Kuba Atys / Agencja Wyborcza.pl
Aborcyjna demonstracja pod Sejmem nie była najliczniejszą w historii, ale kobiece protesty w Polsce mają to do siebie, że są jak bomba z opóźnionym zapłonem. Imposybilizm premiera może tu zadziałać jak katalizator.

„Pamiętacie, jak to było, tę nadzieję, kiedy staliśmy w kolejkach do urn, co wtedy czuliśmy? Oczekiwaliśmy, że w końcu będzie normalnie. To dzięki nam, kobietom i młodym ludziom, posłowie i posłanki mają tę robotę. Jesteśmy waszymi pracodawcami. A co pracodawca robi, kiedy po okresie próbnym ktoś nie nadaje się do roboty? Zwalnia go. My też mamy prawo was rozliczać” – rozpoczęła demonstrację pod Sejmem Agnieszka Czerederecka z Ogólnopolskiego Strajku Kobiet. „Wróciliśmy z dalekiej podróży. Nie wiem, co trzeba było mieć w głowie, żeby pomyśleć, że przestaniemy protestować. Kampania prezydencka będzie o aborcji, kampania przed wyborami parlamentarnymi będzie o aborcji. (...) PSL dostał stołki dzięki kobietom i młodym ludziom. Koalicję poznaje się po tym, jak głosuje, a dziś dwie koalicje rządzą Polską: KO i Lewica, i druga, złożona z PSL, PiS i Konfederacji. Panie premierze, największy żal mam do pana. Bo pan dobrze wiedział, co należy zrobić. Jeden wiceminister za jeden głos. Jeden dyrektor w fundusiku za kolejny głos. Po trzech byliby grzeczni” – dopowiadała Marta Lempart.

Apele do Giertycha, Kosiniaka-Kamysza i Tuska

Pod Sejmem w Warszawie, ale także w kilku największych miastach kraju, znów protestowano w sprawie aborcji, po raz pierwszy od powstania nowej koalicji rządzącej. Przemówienia kierowano przede wszystkim do trzech polityków. Roman Giertych to „oszust”, „dzban”, „mściwy mecenasik”, „udaje demokratę, ale nas nie oszuka”.

Reklama