Społeczeństwo

Inflacja zżera podwyżki, nauczyciele próbują dorobić. Bujają się w systemie, nadzieję stracili

Inflacja zjada nauczycielskie podwyżki. Inflacja zjada nauczycielskie podwyżki. Grzegorz Skowronek / Agencja Wyborcza.pl
W pokoju nauczycielskim codziennie rozmawia się o przejściu na emeryturę i dorabianiu, o dwóch etatach w tym roku i urlopie na poratowanie zdrowia w roku przyszłym. Czy to normalne?

W planowanym na 2025 r. budżecie przewidziano dla nauczycieli podwyżkę – podobnie jak dla całej budżetówki – w wysokości 5 proc. To dokładnie tyle, ile ma wynieść inflacja. Jest to więc wzrost tylko z nazwy, w rzeczywistości to jedynie rewaloryzacja wynagrodzeń. Mniej niż obecnie nauczyciele realnie nie będą zarabiali, a to już powinno cieszyć. Przecież za rządów PiS w oświacie były wyłącznie obniżki (inflacja zżerała wszystko z nadmiarem).

Podwyżkę, kto mógł, załatwił sobie sam

Po tegorocznych rekordowych podwyżkach, gdyż aż 30-procentowych, Barbara Nowacka obiecywała, iż rząd nie powiedział ostatniego słowa w sprawie nauczycielskich wynagrodzeń. Ministra zapewniała o dalszej chęci odbudowywania prestiżu zawodu, czego kluczowym elementem będą godne płace. ZNP zażądał powiązania tych wynagrodzeń ze średnią pensją w gospodarce (obecnie ponad 8 tys. zł brutto), jednak to tylko mrzonki. Gdy Sejm przyjął projekt budżetu na przyszły rok, Katarzyna Lubnauer zapewniała, że wciąż realna jest podwyżka 10 proc. Ostateczną decyzję podejmie minister finansów po wysłuchaniu argumentów Nowackiej.

Rzeczywistość okazała się mniej optymistyczna. Stanęło na 5 proc. od 1 stycznia 2025. Nauczycielowi dyplomowanemu daje to wzrost pensji o prawie 300 zł brutto, mianowanemu i początkującemu o niecałe 250 zł.

Wprawdzie związkowcy wciąż mają nadzieję, że uda się wyszarpać coś więcej niż wyrównanie inflacji, ale szeregowi nauczyciele takiej nadziei nie przejawiają. ZNP myśli nad jakąś formą nacisku, jednak gotowość do protestów jest minimalna, a do strajku wręcz zerowa. Podwyżkę każdy, kto mógł, załatwił już sobie sam: albo szukając dodatkowego miejsca pracy, albo biorąc nadgodziny w swojej szkole, albo przyjmując uczniów na korepetycje.

Najbardziej zdesperowani, samotni lub obciążeni kredytami chwytają się wszystkiego, byle dorobić do podstawowej pensji. Kto jest obłożony i wyciąga z systemu więcej niż jedną pensję, nie zaryzykuje udziału w strajku. Nawet przyjazd do Warszawy na manifestację oznacza konieczność wzięcia dnia wolnego w dwóch szkołach, czyli spore straty. Jednego związkowca dyrekcja może oddelegować, najczęściej prezesa ogniska szkolnego, ale nie więcej. Przemarsz prezesów ognisk ZNP pod budynkiem MEN żadnych skutków by nie przyniósł, jedynie ośmieszył belfrów. Nauczyciele mogą wyłącznie negocjować, natomiast straszenie strajkiem należy między bajki włożyć.

Mistrzowie kredy i tablicy

Mimo wielkiego pod względem procentowym wzrostu wynagrodzeń w 2024 r. kwotowo nauczyciel początkujący i mianowany zarabiają nieco ponad poziom najniższej krajowej, która obecnie wynosi 4,3 tys. zł (nauczyciel początkujący zarabia 4908 zł, mianowany 5057 zł brutto), a w 2025 ma to być 4666 zł brutto. Wiele lat trzymania nauczycieli za gardło przez PiS spowodowało, że rząd koalicyjny musiał podnieść wynagrodzenia znacząco, inaczej te zarobki byłyby mniejsze od ustawowo najniższych, więc i tak pracodawca musiałby wypłacać wyrównania. Na szczęście aż takiego wstydu nie ma, że nauczyciel w Polsce zarabia mniej, niż przewiduje prawo. Zarabia się trochę więcej.

Wyjątkiem są najstarsi nauczyciele, którzy dzięki posiadaniu najwyższego stopnia awansu (dyplomowany), 20-procentowego dodatku za wysługę lat, a w dużych miastach także licznych nadgodzin, mają akceptowalne w tej branży zarobki. System został tak pomyślany, że działa odstraszająco na młodych, wręcz przeraża absolwentów, natomiast przyciąga seniorów. Starzy mistrzowie kredy i tablicy nie mają w zasadzie konkurencji, nie czują na plecach oddechu młodych, prężnych i ambitnych pedagogów, uczniowie zaś nieomal nie doświadczają edukacji innej niż senioralna.

Nawet jeśli trafiają się wyjątki, jedna czy dwie młode osoby w kadrze, to nim zdążą rozwinąć skrzydła, już się wypalą. Aby przeżyć za minimalną krajową z małym naddatkiem, młodzi muszą dorabiać, wręcz chałturzyć na potęgę na prawo i lewo, co odbija się negatywnie na podejściu do zawodu. Jeżeli trzeba na samym początku drogi zawodowej, zanim nabędzie się elementarnych sprawności w relacjach z uczniami, niezbędnego wyrobienia w nauczaniu i wychowywaniu, pracować na dwa etaty, nauczyciel traci pasję i przeżywa frustrację, z którą sobie nie radzi. Szybkiemu wypaleniu sprzyjają nie tylko niskie zarobki, lecz także fatalny system troski o młodych pracowników.

Po szkole hula wiatr braku zaufania

Fundamentem zatrudnienia w edukacji jest kontrolowanie nauczycieli i nadzorowanie ich pracy, o czym świadczy nawet terminologia, jaką posługuje się dyrekcja. Dyrektor na początku roku szkolnego z pompą ogłasza plan nadzoru pedagogicznego oraz terminarz kontroli dyżurów, lekcji, kół zainteresowań oraz Bóg wie jeszcze czego. Wsparcia ze strony kadry kierowniczej i starszych pracowników jest tyle, co kot napłakał. Albo nie ma na to czasu, albo system na to nie pozwala.

Dyrektor produkuje papiery, które poświadczają, że zarządza pracownikami, czyli śledzi każdy ich ruch. Młodzi nauczyciele szybko się orientują, że cały wysiłek przepracowanej i sfrustrowanej dyrekcji idzie w nadzór, kontrolę i monitorowanie narzucanych przez władzę celów. Po szkole hula wiatr braku zaufania i krąży duch podejrzliwości, filozofią pracy jest chronienie swoich czterech liter, żeby cię na niczym nie złapali, bo staniesz przed komisją dyscyplinarną. Zmieniła się władza w MEN i kuratoriach oświaty, ale styl pracy pozostał.

30-procentowym wzrostem wynagrodzeń rząd trafił idealnie w punkt, gdyż nie zmienił ani trochę sytuacji w tym zawodzie. Praca nauczyciela wciąż jest nieatrakcyjna dla świeżo upieczonych absolwentów, wyjątkiem są małe miejscowości, ale kto po studiach wraca do małych miejscowości? Nie zmniejszyła się liczba wakatów, wciąż więc jedyną nadzieję na obsadzenie wszystkich etatów stanowią starzy nauczyciele, gdyż tylko im jest w szkole względnie dobrze.

Podwyżka na poziomie 5 proc. ucieszyła starą kadrę, bo dała jej gwarancję, że młodzi nie przyjdą do szkół, więc nie trzeba będzie z nimi konkurować. Jakość usług edukacyjnych będzie spadać, jednak uczniowie i rodzice nie znajdą powodu do narzekania, gdyż tak jest przecież wszędzie. To znaczy w każdej szkole kadra jest stara i przepracowana, a co drugi pracownik jest zatrudniony w więcej niż jednym miejscu. Nie ma sensu za bardzo naciskać na jakość nauczania, bo nauczyciele się obrażą, rozchorują i pójdą na roczny urlop.

Rodzice muszą szerzej otworzyć portfele

Nauczyciele, którzy nie mogą jeszcze z racji wieku być pracującymi emerytami (takich osób mamy w kadrze coraz więcej), przepracowują się w jednym roku, a w drugim odpoczywają na płatnym urlopie zdrowotnym. Nieliczni młodzi widzą, że nikt już nie ma wyrzutów sumienia, aby pracować ponad miarę, wpędzać się w przemęczenie, a potem leczyć, nabierać sił i przygotowywać się do kolejnego roku harówki na dwa etaty. Taki styl pracy działa odstraszająco.

W pokoju nauczycielskim codziennie rozmawia się o przejściu na emeryturę i dorabianiu, o dwóch etatach w tym roku i urlopie na poratowanie zdrowia w roku przyszłym. Czy to normalne, że po powrocie z rocznej choroby pracownik obciążany jest wieloma godzinami ponadwymiarowymi? Przecież to najlepsza droga, aby niebawem znowu się rozchorował i wystąpił o urlop. Nauczyciele nauczyli się bujać w tym systemie jak na huśtawce, gdyż stracili wiarę na uczciwą płacę za solidną pracę. Ci, którzy tak się bujają w tym zawodzie, mało się przejmują, że w 2025 r. nie będzie prawdziwych podwyżek, a jedynie rewaloryzacja.

Nauczyciele sobie poradzą (dorobią). Uczniowie również (douczą się na korepetycjach i kursach). Rodzice muszą jeszcze szerzej otworzyć portfele, ale to już nikogo nie dziwi. Przyzwyczailiśmy się do tej patologii, dlatego 5-procentowa podwyżka nie tylko nie smuci, ale nawet cieszy. Dobre i to.

***

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Sport

Iga tańczy sama, pada ofiarą dzisiejszych czasów. Co się dzieje z Polką numer jeden?

Iga Świątek wciąż jest na szczycie kobiecego tenisa i polskiego sportu. Ostatnio sprawia jednak wrażenie coraz bardziej wyizolowanej, funkcjonującej według trybu ustawionego przez jej agencję menedżerską i psycholożkę.

Marcin Piątek
28.09.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną