Inflacja zżera podwyżki, nauczyciele próbują dorobić. Bujają się w systemie, nadzieję stracili
W planowanym na 2025 r. budżecie przewidziano dla nauczycieli podwyżkę – podobnie jak dla całej budżetówki – w wysokości 5 proc. To dokładnie tyle, ile ma wynieść inflacja. Jest to więc wzrost tylko z nazwy, w rzeczywistości to jedynie rewaloryzacja wynagrodzeń. Mniej niż obecnie nauczyciele realnie nie będą zarabiali, a to już powinno cieszyć. Przecież za rządów PiS w oświacie były wyłącznie obniżki (inflacja zżerała wszystko z nadmiarem).
Podwyżkę, kto mógł, załatwił sobie sam
Po tegorocznych rekordowych podwyżkach, gdyż aż 30-procentowych, Barbara Nowacka obiecywała, iż rząd nie powiedział ostatniego słowa w sprawie nauczycielskich wynagrodzeń. Ministra zapewniała o dalszej chęci odbudowywania prestiżu zawodu, czego kluczowym elementem będą godne płace. ZNP zażądał powiązania tych wynagrodzeń ze średnią pensją w gospodarce (obecnie ponad 8 tys. zł brutto), jednak to tylko mrzonki. Gdy Sejm przyjął projekt budżetu na przyszły rok, Katarzyna Lubnauer zapewniała, że wciąż realna jest podwyżka 10 proc. Ostateczną decyzję podejmie minister finansów po wysłuchaniu argumentów Nowackiej.
Rzeczywistość okazała się mniej optymistyczna. Stanęło na 5 proc. od 1 stycznia 2025. Nauczycielowi dyplomowanemu daje to wzrost pensji o prawie 300 zł brutto, mianowanemu i początkującemu o niecałe 250 zł.
Wprawdzie związkowcy wciąż mają nadzieję, że uda się wyszarpać coś więcej niż wyrównanie inflacji, ale szeregowi nauczyciele takiej nadziei nie przejawiają.