Lex Kamilek: nauczyciele ukręcili na siebie bicz. Kultura nieufności w szkołach sięga Himalajów
Ustawa lex Kamilek zawiera ogólne prawa, na podstawie których każda szkoła miała obowiązek opracować szczegółowe zasady ochrony małoletnich i wprowadzić je w życie od początku tego roku szkolnego. Nauczyciele nie znają się na tworzeniu prawa, mają mgliste pojęcie o języku prawniczym, pracują w obawie przed surowymi karami, nic więc dziwnego, że spreparowali legislacyjne potworki, niejako ukręcili bicz na siebie i teraz nie są w stanie wykonywać swoich obowiązków edukacyjno-wychowawczych.
Lex Kamilek przerósł nauczycieli
Małopolska kuratorka oświaty dr Gabriela Olszowska oświadczyła, iż ustawa lex Kamilek przerosła nauczycieli, a wprowadzone przez szkoły zasady ochrony uczniów i uczennic sparaliżowały pracę tych instytucji. Nie tak przecież miało być, gdyż intencje ustawodawcy były szczytne. Śmierć ośmioletniego Kamilka, od którego wzięła nazwę ustawa, nie mogła pójść na marne. Choć obrażenia dziecka z Częstochowy były potworne (ojczym maltretował je przez lata, matka zwodziła urzędników), dorośli, w tym nauczyciele, niczego nie zauważyli. Zakatowane dziecko zmarło, lekarzom nie udało się go uratować. Nowe prawo zostało stworzone po to, aby zapobiec takim sytuacjom, że urzędnicy są ślepi, a dziecko jest bezkarnie krzywdzone. Obowiązek ochrony przed krzywdzeniem miał stać się kluczowym elementem pracy osób zajmujących się dziećmi, przede wszystkim nauczycieli.
Dziwnym trafem w szkołach, zapewne wbrew intencjom ustawodawcy, na pierwszy plan wykonywania nowego prawa wysunęła się konieczność pozyskiwania zaświadczeń o niekaralności od każdego, kto zbliżył się do dzieci.