Masz coś naprzeciwko?
Jak to możliwe, że Polacy wjeżdżają pod prąd na autostradę. „Mają nadzieję, że jakoś z tego wybrną”
Minęła godz. 19 w sobotę 1 lutego, gdy na autostradzie A2 między Wiskitkami a Skierniewicami jadący pod prąd 65-letni kierowca Toyoty doprowadził do czołowego zderzenia z jadącym prawidłowo Fordem. Sprawca zginął na miejscu, ciężko ranni pasażerka i kierowca Forda trafili do szpitala, gdzie mężczyzna zmarł. Dobę z okładem później, w niedzielę ok. 23, na tej samej autostradzie w pobliżu Strykowa, czyli zaledwie kilkadziesiąt kilometrów dalej, scenariusz się powtórzył. Jadąca pod prąd 66-letnia kobieta uderzyła Toyotą w Audi i zginęła (nikt więcej nie ucierpiał).
Jeszcze nie przebrzmiały echa tych dramatów, a do mediów trafiły nagrania kolejnych samochodów jadących pod prąd – trasą S7 Warszawa–Gdańsk i Drogową Trasą Średnicową w Chorzowie (obsługuje ruch lokalny, ale jest zbliżona standardem do drogi ekspresowej). Na nagraniach z niedzieli i poniedziałku 2 i 3 lutego widać, jak kierowcy ustępują (raczej: odskakują) z drogi, żeby uniknąć czołówki.
Tym razem obeszło się bez wypadków, ale i tak wszyscy zachodzą w głowę, jak to możliwe, że ktoś w ogóle wjeżdża pod prąd na dwujezdniowe drogi. – Świadomie rzeczywiście trudno, ale nieświadomie już zdecydowanie łatwiej – komentuje dr Wojciech Korchut z Uniwersytetu SWPS, psycholog kliniczny i wykładowca psychologii transportu. I przestrzega przed pochopną (zwykle druzgocącą) oceną takich zdarzeń: – Jeśli nie mieszczą nam się w głowie, to zastanówmy się, ile razy nam samym zdarzyło się być zaskoczonym tym, że już dojechaliśmy autem do celu i kompletnie nie pamiętamy drogi.
Jak w matni
Percepcję za kółkiem może zaburzyć zwykłe zamyślenie (o domowej kłótni czy czekających nas zadaniach w pracy), zasłuchanie (np. w sączącą się z samochodowych głośników muzykę) czy zagapienie (w krajobraz za szybą), we znaki daje się też zmęczenie (sporo takich wypadków zdarza się nocą), choroby i zażywane leki.