Społeczeństwo

Zbrodnia na UW, czyli „kto pierwszy wrzuci nagranie do sieci”. Co to o nas mówi i co z tym zrobić

Studenci upamiętniają 53-letnią pracownicę Uniwersytetu Warszawskiego. Studenci upamiętniają 53-letnią pracownicę Uniwersytetu Warszawskiego. Aleksandra Żelazińska / Polityka
Zamiast refleksji nad tym, jak doszło do tragedii i co należy zrobić, by zapobiegać takim zdarzeniom, skupiamy się na sensacji i tym, „kto pierwszy wrzuci nagranie do sieci” – mówi dr hab. Agata Chudzicka-Czupała, prof. Uniwersytetu SWPS.

ALEKSANDRA ŻELAZIŃSKA: Tuż po ujawnieniu zbrodni na Uniwersytecie Warszawskim wyciekły w social mediach nagrania ze zdarzenia. Jak to o nas świadczy i jak to na nas może wpływać? Widziałam komentarz m.in. takiej treści: „Nie wiem, co w tym obrzydliwego, wychowałem się na takich filmikach, mnie już nic nie ruszy”.
AGATA CHUDZICKA-CZUPAŁA: To, że tuż po tragedii w mediach społecznościowych zaczęły krążyć nagrania z tego zdarzenia, mówi o nas bardzo wiele. Niestety, w dużej mierze nie są to rzeczy pozytywne.

Jak to o nas świadczy? Świadczyć to może o znieczulicy, a nawet o pewnej chorej fascynacji przemocą. Komentarze w stylu „wychowałem się na takich filmikach” pokazują rosnącą obojętność wobec przemocy. Oswajanie się z brutalnymi treściami, zwłaszcza bez uwzględnienia kontekstu, prowadzi do erozji empatii, braku współczucia i bagatelizowania ludzkiego cierpienia. Może to też wskazywać i być związane z tym, że żyjemy w kulturze widowiska i natychmiastowego dostępu do informacji. Nagrania są dziś natychmiastowe, a dla wielu ludzi udostępnienie pierwszej filmowej informacji staje się ważniejsze niż refleksja nad tym, co ona przedstawia. Ofiara, człowiek zostaje zdehumanizowany, a śmierć staje się materiałem do oglądania, komentowania, lajków.

Niestety wskazuje to także na brak szacunku dla ofiar i ich rodzin. Obrazy cierpienia ludzi wywołują w nas traumę, ale też, aby się przed nią bronić, bywa, że takie obrazy powszednieją nam, szczególnie gdy są częste. To naturalne. Publikowanie lub oglądanie takich nagrań to rodzaj wtórnej wiktymizacji, cierpienie bliskich jest powielane, a tragedia zamieniana w spektakl, swoiste show. Podobnie było z przekazami z frontu wojny rosyjsko-ukraińskiej. Bardziej wrażliwe osoby po kontakcie z medialnymi obrazami przemocy cierpią jednak mocniej, mogą mieć symptomy lęku i depresji, czego dowodzą międzynarodowe badania prowadzone w naszym Interdyscyplinarnym Centrum Badań Aktywności Społecznej i Dobrostanu FEEL&ACT WELL w Uniwersytecie SWPS w Katowicach.

Jak to zatem może na nas wpływać?
Jeśli chodzi o reakcję psychologiczną, oglądanie przemocy może prowadzić do znieczulenia, swoistej desensytyzacji, braku reakcji na brutalność, oswojenie się z nią i spowszednienie tego zjawiska, ale także do wtórnego stresu czy traumy – zwłaszcza u osób wrażliwych, młodych czy mających w swoim życiu historię trudnych doświadczeń.

W wymiarze społecznym może to prowadzić do erozji współczucia i pogłębiania istniejących podziałów. Powszechność brutalnych materiałów i cynicznych komentarzy może utrwalać atmosferę społecznej obojętności, a nawet pogardy dla ludzi słabszych lub poszkodowanych.

Świadczy to też o obniżeniu poziomu debaty publicznej do takiego, który uwłacza godności człowieka. Zamiast refleksji nad tym, jak doszło do tej tragedii, co należy i co możemy zrobić, by zapobiegać takim zdarzeniom, skupiamy się na sensacji i tym, „kto pierwszy wrzuci nagranie do sieci”.

Oczywiście można z tymi zjawiskami i znieczulicą, obojętnością walczyć, uwrażliwiać poprzez pokazywanie skutków i apelowanie do ludzi, zwłaszcza młodych, by nie udostępniali i nie komentowali brutalnych nagrań, by zgłaszali treści naruszające godność ofiar i protestowali. Można zachęcać, by ludzie rozmawiali o tym, co czują, także z młodszymi osobami, i pomagali im rozumieć konsekwencje. Ważne jest wspieranie edukacji medialnej, dbałość o odpowiedzialność mediów i budzenie wrażliwości emocjonalnej.

Czy w związku z tą stałą i szybką ekspozycją na brutalne treści łatwiej ludziom ferować wyroki, snuć teorie na temat sprawcy? Został zidentyfikowany w social mediach bardzo szybko, jest prześwietlany.
Tak, zdecydowanie. Dostępność nagrań, zdjęć, informacji, często niezweryfikowanych i szybkość, z jaką rozchodzą się w mediach społecznościowych, bardzo ułatwia ludziom ferowanie wyroków i snucie teorii na temat sprawcy. Chociaż może się to wydawać „naturalną” reakcją na szokujące wydarzenie, ma to poważne konsekwencje.

Ludzie mają potrzebę kontroli, zrozumienia i poszukują wyjaśnień. Po tragedii czujemy się zagubieni, przestraszeni. Próbując zrozumieć, „dlaczego to się stało”, szukamy informacji, sięgamy po uproszczone narracje i szybkie osądy, daje nam to iluzję porządku i sprawiedliwości.

Rządzą tym także mechanizmy mediów społecznościowych. Algorytmy promują treści angażujące, szokujące, a nic nie angażuje tak jak silne emocje, złość. Im bardziej kontrowersyjny film, informacja, teoria, tym większe budzi zainteresowanie, tym większy ma krąg odbiorców i zasięg. W sieci brak jest filtrów i konsekwencji, anonimowość powoduje często, że łatwiej rzucać oskarżenia, tworzyć pseudopsychologiczne analizy i „wyrokować”, nie ponosząc za to realnej odpowiedzialności, ani moralnej, ani prawnej.

Jeszcze przed zdarzeniem w grupach studenckich pojawiały się wzmianki o „człowieku z siekierą na kampusie”. Dlaczego młodzież nie reaguje, nie wzywa służb w pierwszej reakcji?
To bardzo trafne pytanie i niestety bolesne, bo pokazuje, że problem jest głębszy niż tylko brak reakcji w konkretnej sytuacji. Pojawienie się informacji o „człowieku z siekierą” jeszcze przed tragedią i brak natychmiastowego wezwania służb mówi sporo o kondycji społecznej, psychicznej młodych ludzi, o kondycji nas wszystkich.

Dlaczego młodzież nie reaguje od razu? Możemy mieć tu do czynienia ze znanym efektem rozmycia odpowiedzialności. W grupie, szczególnie online, ludzie zakładają, że „ktoś inny na pewno już zadzwonił” albo że „to nie moja sprawa”. Psychologicznie to mechanizm znany jako rozproszenie odpowiedzialności, im więcej świadków, tym mniejsza szansa, że ktoś zareaguje.

Może to być też efekt braku zaufania do instytucji. Część młodych ludzi uważa, że nawet jeśli coś zgłoszą, „to nic się nie zmieni”, „policja i tak nic nie zrobi”, „po co robić aferę”. Może to być skutkiem wcześniejszych doświadczeń lub ogólnego sceptycyzmu, braku zaufania do autorytetów.

Mogło tu dojść do zatarcia granicy między żartem a zagrożeniem. W internecie, zwłaszcza w grupach młodzieżowych, żarty, ironia, memy, czarny humor i przesada to codzienność. Nawet realne sygnały zagrożenia mogą być odbierane jako nie do końca prawdziwe, „scenariusz z TikToka”. To oswaja z absurdalnymi sytuacjami, ale też otępia, może zmniejszyć siłę reakcji.

Gdy dzieje się coś niepokojącego, naturalną reakcją może być wypieranie myśli, że to prawda, niedowierzanie, myślenie, że „to chyba żart”. Zwłaszcza w czasach przeładowania bodźcami i nadmiaru informacji trudniej jest rozpoznać, co jest realnym zagrożeniem.

Nic już się na to nie poradzi? Informacji nie ubędzie, media społecznościowe nie zwolnią.
Należy edukować: nie tylko jak reagować, ale uczyć, że każdy z nas jest odpowiedzialny. Szkoły i uczelnie mogą prowadzić warsztaty na temat reagowania w sytuacjach zagrożenia i budowania odpowiedzialności społecznej. Należy przywracać wagę słowom. Gdy ktoś pisze o „człowieku z siekierą”, to nie jest potencjał na żart, temat kolejnego mema, tylko potencjalne zagrożenie. Warto w grupach uczelnianych czy szkolnych ustalić zasady, jak i co zgłaszamy. Należałoby też promować odwagę i sprawczość, pokazywać, że reagowanie to nie donosicielstwo, tylko odpowiedzialność, i że lepiej jest zadzwonić niepotrzebnie, niż milczeć i nie reagować.

Widziałam na kampusie UW dużo poruszonej młodzieży. Jak o tym mówić, jak sobie z tym poradzić? Jedna ze studentek powiedziała, że „krew ją zalewa, kiedy słyszy, że takie rzeczy po prostu się zdarzają”.
Poruszenie, gniew, bezradność to emocje w pełni zrozumiałe i ludzkie w tej sytuacji, w reakcji na nią. Takie tragiczne wydarzenie nie tylko burzy poczucie bezpieczeństwa, ale też rodzi emocje, które u młodych ludzi mogą być bardzo silne, mogą być związane z lękiem, stratą, brakiem wpływu na rzeczywistość. Reakcja studentki i jej słowa: „krew mnie zalewa”, stanowią wyraz nie tylko gniewu, ale też rozczarowania światem, który miał i mógł być inny, lepszy, bezpieczny.

W takich sytuacjach dajmy sobie i innym prawo do odczuwania gniewu, smutku, oburzenia. Emocje to nie słabość w tym przypadku, ale znak, że nam zależy, że nie przechodzimy obok tego, co się stało, obojętnie. Stany takie jak trudności z koncentracją, napięcie, problemy ze snem są naturalną reakcją na traumę. To nie oznaka słabości. Jeśli zachodzi taka potrzeba, warto poszukać wsparcia, nie tylko psychologicznego, ale i społecznego, warto porozmawiać z kimś, komu ufam, kogo opinię cenię. Jeśli na uczelni działają psycholodzy lub grupy wsparcia, warto o tym pamiętać, warto je promować.

Myślę, że ważna jest w takich sytuacjach perspektywa wspólnoty, ważne jest poczucie, że nie przeżywamy tego samotnie. Taka myśl, wiedza, że inni czują i myślą podobnie do mnie, wspólna manifestacja żalu, smutku, wzmacnia poczucie wspólnoty i bezpieczeństwa. Należy jednak stronić od podsycania nieprawdziwych informacji, sensacji, unikać spekulacji, a szukać faktów, spokoju i równowagi. Warto podkreślać, że nie wiemy jeszcze wszystkiego i zamiast nakręcać negatywne emocje, ważne, by zadbać o innych, o siebie nawzajem.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Śledztwo „Polityki”. Białoruska opozycjonistka nagle zniknęła. Badamy kolejne tropy

Anżelika Mielnikawa, ważna białoruska opozycjonistka, obywatelka Polski, zaginęła. W lutym poleciała do Londynu. Tam ślad się urwał. Udało nam się ustalić, co stało się dalej.

Paweł Reszka, Timur Olevsky, Evgenia Tamarchenko
06.05.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną