Drugi świat
Klimat PRL ulatuje, ubywa miejsc z Polski analogowej. „Chciałem je uwiecznić, zanim znikną”
JOANNA PODGÓRSKA: – Nazwał pan swoją książkę rezerwatem. Dlaczego?
MARCIN WOJDAK: – Mam świadomość, że bardzo duża część miejsc, które odwiedziłem i sfotografowałem, nie figuruje w żadnym rejestrze zabytków czy bazie architektury powojennego modernizmu i nie będzie objęta ochroną konserwatorską. Zresztą nie wszystkie na nią zasługują. Może się więc okazać, że ta moja dokumentacja miejsc, które swoją aurą, klimatem i architekturą tworzą skansen PRL, będzie jedyną przestrzenią, w której one przetrwają. Taki był mój zamysł i taka moja rola. Uwiecznić te znikające przystanki, pawilony, dworce, parkingi – niepozornych bohaterów końca analogowej Polski. Ten peerelowski klimat rozciągnął się jeszcze na lata 90., a i w latach dwutysięcznych ciągle jeszcze sporo było sklepów Społem, starych kiosków RUCH-u, barów mlecznych czy budek telefonicznych. Infrastruktura PKP, PKS też pozostawała w stanie hibernacji. Dopiero wstąpienie Polski do Unii i napływ olbrzymich środków sprawiły, że te relikty zaczęły znikać w zastraszającym tempie. Nie oceniam tego w żaden sposób; po prostu tak jest. Chciałem zdążyć je uwiecznić, zanim znikną całkowicie.
Praca nad książką to był wyścig z czasem. Największa przegrana?
Takich miejsc było sporo. Na przykład nietypowy budynek na terenie kompleksu szkoły lotniczej w Dęblinie. Była w nim stołówka, izba pamięci i sale dydaktyczne; a w tych wnętrzach mozaiki i murale o tematyce lotniczej. Próbowałem się tam dostać, ale to nie było takie proste; tym bardziej od kiedy zaczęła się wojna w Ukrainie, bo to obiekt wojskowy. Zaczął się remont, wnętrza zmieniły oblicze, a mozaik i murali chyba nikt nie udokumentował. Nie mam też dobrych zdjęć z wnętrz takiego typowego pociągu pospiesznego, z przedziałami, brązowymi zasłonami i aluminiowymi popielniczkami między fotelami.