Chude lata dla otyłych
Chude lata dla otyłych. Czy Ozempic to naprawdę Święty Graal? Jesteśmy świadkami rewolucji
Jeszcze dekadę temu metody odchudzania przypominały średniowieczną alchemię: diety cud, spalacze tłuszczu o wątpliwej skuteczności, specyfiki naznaczone pasmem spektakularnych porażek. A chirurgia bariatryczna, czyli m.in. radykalne wycięcie części żołądka, pozostawała wyborem najbardziej zdesperowanych. Rynek odchudzania od dawna był też łakomym kąskiem dla przemysłu suplementów – wystarczy w reklamie szepnąć, że pigułka na wątrobę „przy okazji” spala tłuszcz, a półki pustoszeją w mgnieniu oka. Za to producenci dietetycznych specjałów śmieją się w kułak, żerując na otyłych, którzy w nieskończonej pętli chudną, tyją, chudną, tyją – i tak aż do kolejnego cudownego produktu. I chyba taki cud nastąpił.
Mało kto wie, że należy go zawdzięczać biochemiczce Svetlanie Mojsov z Rockefeller University, która 50 lat spędziła na badaniu hormonów jelitowych mogących mieć znaczenie dla regulacji poziomu glukozy we krwi. Odkryta przez nią w latach 80. XX w. sekwencja jednego z hormonów (GLP-1, o którym piszemy poniżej) stała się wyjściowym szablonem dla nowych leków odchudzających. Pierwszy z nich pojawił się w 2005 r., ale dopiero jego następca o nazwie semaglutyd (teraz znany jako Ozempic), będący syntetyczną wersją substancji aktywujących receptory dla tego hormonu, odniósł sukces, najpierw jako lek przeciwcukrzycowy, a następnie hit w odchudzaniu.
Było to dzieło duńskiej firmy Novo Nordisk, znanego potentata w produkcji insulin dla diabetyków, która już w 1998 r. wpadła na pomysł, jak wydłużyć działanie antagonistów GLP-1. Firma posiadała silne zaplecze badawcze w diabetologii, więc najpierw udało się jej stworzyć liraglutyd (zatwierdzony na cukrzycę w 2010 r.), a sześć lat później zakończyła badania nad Ozempicem. Gdy okazało się, że podskórny zastrzyk raz w tygodniu powoduje utratę 15 proc.