Oddział zamknięty
„Zameczek” może przestać istnieć. Terapeuci są w szoku. Dla młodzieży to miejsce ostatniej szansy
W ciągu ostatnich miesięcy z ośrodka odeszli terapeuci, pacjentów też coraz mniej – w lipcu zaledwie sześć osób na 23 miejsca. W maju na skutek skarg pacjentów i rodziców odbyły się dwie kontrole – z Ministerstwa Zdrowia i z Biura Rzecznika Praw Pacjenta. Postępowania są w toku.
„Murem za Panią Doktor”
„Zameczek” to miejsce ostatniej szansy dla nastolatków, których dorastanie przypomina piekło. Dla tych, którzy się samookaleczają i próbują sobie odebrać życie. Są już najczęściej po kilku hospitalizacjach na oddziałach zamkniętych po kolejnych próbach samobójczych. Wychodzą z nich otumanieni lekami, które głuszą objawy, ale dalej nie są w stanie funkcjonować „normalnie”. Zmagają się z depresją, lękiem, fobiami, nie mogą chodzić do szkoły, rozmawiać, a czasem nawet wstać z łóżka, bo ich choroba przybiera nieoczekiwanie somatyczną twarz.
Jak była pacjentka „Zameczku”, która nagle przestała chodzić. Ból w kręgosłupie był tak silny, że nie była w stanie podnieść się z łóżka. Po miesiącu hospitalizacji na oddziale ortopedycznym i wszystkich badaniach, które wykluczyły jakikolwiek problem somatyczny, dostała skierowanie na zamknięty oddział psychiatryczny. Nie było miejsc i tak trafiła do podwarszawskiego Zagórza, gdzie spędziła dwa lata. Dziś studiuje i pracuje, i choć mówi, że pewnie nigdy nie będzie zupełnie zdrowa, obywa się bez leków. Wraz z kilkunastoma innymi byłymi pacjentami przyjechała do Zagórza, gdy dotarła do nich wieść o tym, co się dzieje. Bo „Zameczek” to dla nich drugi dom. Zaraz potem opublikowali dramatyczny apel w mediach społecznościowych: „Pomóż nam uratować miejsce, które uratowało nasze życia!”.
Zaczęło się w kwietniu od nieoczekiwanego zwolnienia, z dnia na dzień, lekarki, specjalistki z zakresu psychiatrii Anny Bieniek, która od 16 lat kierowała oddziałem i wdrożyła tu model leczenia, którego fundamentem jest społeczność terapeutyczna.