Kropkowanie i gwiazdkowanie
Zalewają nas wulgaryzmy. Dlaczego już nas nie szokują? W sieci kropkowanie to osobna gra
Wulgaryzmy u ludzi spowszedniały nam do tego stopnia, że wydarzeniem sezonu było dla odmiany zdeprawowanie modelu sztucznej inteligencji. Zanim go wyłączono i oddano do przeglądu, w ciągu kilkunastu godzin prowokowany chatbot Grok na platformie X zdążył określeniem „chuj mu dupę” skwitować praktycznie wszystkich najważniejszych polskich polityków. Minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski wystosował po tym incydencie pismo do Komisji Europejskiej, przekonując, że język Groka mógł złamać unijny Akt o usługach cyfrowych. Tak naprawdę jednak i obrzuceni błotem politycy, i reszta odbiorców przyjęli rzecz zaskakująco spokojnie.
Po pierwsze, nie był to pierwszy wulgarny incydent z algorytmami w tle. Już dziewięć lat temu pionierski eksperyment Microsoftu z botem Tay wprowadzonym na Twittera i uczącym się od ludzi skończył się tym, że już po kilku godzinach Tay (mająca odtwarzać wzorce językowe dziewczyny) przeklinała, powtarzała rasistowskie hasła i kwestionowała Holokaust. Ostatecznie ją wyłączono. Podobnie było z BlenderBotem 3, którego zaprezentowała trzy lata temu Meta, koncern Marka Zuckerberga. Język tego bota szybko zszedł na inwektywy i wulgaryzmy, wśród obrzucanych błotem był sam prezes firmy, która go stworzyła, a potem musiała szybko interweniować. Za każdym razem na słownictwo chatbotów zaczęli wpływać korzystający z nich ludzie, swoimi podpowiedziami przeprogramowując im maniery. Zjawisko doczekało się nawet nazwy: efekt Waluigiego – od imienia złośliwego i siejącego zamęt bohatera serii gier „Super Mario”.
Drugi powód znieczulicy jest prostszy. Temperatura języka sporu dorównuje tej z najgorętszych okresów nowożytnej historii, z okresem międzywojennym włącznie. Wulgaryzmy, które od dawna już dominują na ulicy (