Szkoła za własne? Jak rodzice i nauczyciele sponsorują edukację. To cicha prywatyzacja
Na przykład korepetycje. Jeszcze w 2015 r. traktowano je jak ostatnią deskę ratunku dla tych, których „trzeba wyciągać za uszy”. Dziesięć lat temu, jak podaje GUS, zaledwie 14 proc. rodziców przyznawało, że posyła dzieci na dodatkowe lekcje. Pozostali, zdaje się, byli przekonani, że szkoła publiczna, z całym bagażem wad i zalet, jednak wystarczy.
Badania CBOS z zeszłego roku pokazują, że aż 73 proc. rodziców planuje lub faktycznie opłaca zajęcia dodatkowe dla dzieci. Korepetycje to w zasadzie już stały element edukacji i faktyczna zgoda na to, że coś, co miało być bezpłatne, wymaga nakładów. Tyle że nie idą one z podatków i budżetu państwa, a z kieszeni rodziców. I kto ma za co, ten w edukację inwestuje.
Szacunki są nieubłagane. W 2021 r. wartość rynku korepetycji sięgała 7,5 mld zł. Widać zatem, że to już nie nisza, tylko prężnie rozwijający się rynek. Przeciętna kwota wydawana miesięcznie na korepetycje wynosi dziś blisko 900 zł.
Tyle, jak widać, kosztuje „luka edukacyjna”, która pojawia się w wyniku niedopasowania oferty systemu do wymagań, które – o ironio – są przez ten system tworzone. W obowiązującym w Polsce systemie egzaminów, które są jedynym progiem selekcji do dalszych etapów edukacji, korepetycje to dla uczniów zwiększanie szans na lepsze miejsce w wyścigu. Nieprzypadkowo od lat na korepetycjach ćwiczy się to samo: języki obce, przede wszystkim angielski, oraz matematykę. Dalej fizykę, chemię, biologię, język polski. Czyli przedmioty egzaminacyjne i maturalne.
Kto ma pieniądze, ten ma szansę
Na płatne zajęcia dodatkowe dla uczniów decydują się głównie rodzice z wyższym wykształceniem.