Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Społeczeństwo

Spór o godziny ponadwymiarowe. Nie będzie wyrównania za utracone zarobki. Na nauczycielach łatwo oszczędzać

Spór o godziny ponadwymiarowe. Nie będzie wyrównania. Na nauczycielach łatwo oszczędzać

Zajęcia dla przedszkolaków Zajęcia dla przedszkolaków Grzegorz Celejewski / Agencja Wyborcza.pl
Ustawa o zapłacie za godziny ponadwymiarowe ma szansę wejść w życie najwcześniej 1 stycznia 2026 r., zatem przez cztery miesiące nauczyciele będą zarabiali mniej. Rekompensaty za utracone zarobki posłowie nie przewidzieli.

Donald Tusk dotrzymał słowa, że nauczyciele będą mieli płacone za godziny ponadwymiarowe, które z winy pracodawcy nie zostały zrealizowane, bo np. klasa pojechała na wycieczkę. To kwestia szacunku dla ludzi, którym na początku roku szkolnego przydzielono więcej pracy, obiecano zapłatę, teraz zaś są w szkole do dyspozycji dyrektora, ale nie mają kogo uczyć. Powinni mieć płacone za gotowość.

Premier złożył obietnicę we wtorek 28 października, a już tydzień później do Sejmu wpłynął poselski projekt ustawy zmieniającej Kartę Nauczyciela w tej sprawie. Tempo działań jak na wyścigach. Niestety dalej zmiany będą postępowały już znacznie wolniej, gdyż ustawa ma szansę wejść w życie najwcześniej dopiero 1 stycznia 2026, zatem przez cztery miesiące nauczyciele będą zarabiali mniej. Rekompensaty za utracone zarobki posłowie nie przewidzieli. Barbara Nowacka nie jest nawet skłonna jasno i wyraźnie powiedzieć „przepraszam”. Ministra zrzuca odpowiedzialność na związki zawodowe, które rzekomo nie zauważyły problemu i nie ostrzegły w porę ministerstwa.

2,2 miliona godzin ponadwymiarowych

Największe straty pedagodzy ponieśli we wrześniu, kiedy zaczęto płacić jedynie za godziny faktycznie zrealizowane (lecz nie za gotowość do pracy), wtedy było to nawet kilkaset złotych na osobę. Potem nauczyciele przestali masowo zabierać uczniów na wycieczki, więc godzin przepadło mniej, zatem straty też były mniejsze. Jak policzył ZNP, tygodniowo nauczyciele wyrabiają ponad 2,2 mln godzin ponadwymiarowych (średnio ok. 4 godzin na osobę). Przepada z powodu niekorzystnego sposobu liczenia nawet co dziesiąta godzina.

Nie rozkłada się to jednak po równo w kraju, najwięcej „ponadwymiarówek” jest w dużych i średnich miastach, gdzie występują znaczne braki kadrowe. Dyrektorzy łatają wakaty, prosząc starych pracowników o przyjęcie nawet półtora etatu. Nauczyciele zgodę na dodatkowe obciążenie wyrażali przed rozpoczęciem roku szkolnego, nie wiedząc, że wynagrodzenie za te godziny jest pisane palcem na wodzie. I tak się stało: od września „ponadetatowcy” zarabiają znacznie mniej, niż się spodziewali.

Gdy prawda wyszła na jaw, pedagodzy w dużych i średnich miastach zaczęli deklarować, że wycofują się z wyprowadzania uczniów poza budynek szkolny – do kina, teatru, muzeum, na lekcje w terenie – gdyż nie chcą pozbawiać zarobków koleżanek i kolegów, którzy zostają w szkole i nie mają kogo uczyć. Zaburzyło to pracę wielu instytucji kultury, sportu, turystyki, tych wszystkich organizacji, których oferta skierowana jest głównie do dzieci i młodzieży. Gdy uczniowie nie przyjdą, aktorzy często nie mają dla kogo grać. Nauczyciele obiecali, że wycieczki zostaną wznowione, gdy zmieni się prawo wynagradzania za godziny ponadwymiarowe. Donald Tusk znacznie przyspieszył te zmiany, jednak cudu nie dokonał: prawo nie zmieni się na już. Nauczyciele muszą poczekać.

Najważniejsze pytanie: od kiedy?

Wielka szkoda, że rząd nie podjął próby wprowadzenia zmian w Karcie Nauczyciela już od grudnia tego roku. Święta Bożego Narodzenia byłyby w rodzinach nauczycielskich mniej chude. Nie ma co jednak przywiązywać się nawet do terminu styczniowego, gdyż nie jest on wcale pewny. Choć za najnowszą zmianą w Karcie Nauczyciela stoi sam premier, na razie to jedynie projekt ustawy, więc również data wejścia zmian w życie jest tylko projektem. Mówi się, że byłoby dobrze, gdyby nowe prawo zaczęło obowiązywać jeszcze w tym roku szkolnym. Jeśli coś pójdzie nie tak, zmiana wejdzie w życie dopiero 1 września 2026. Dla nauczycieli oznaczałoby to cały rok strat. Jeżeli faktycznie do tego dojdzie, nastroje w gronie pedagogicznym będą tak fatalne, że wprowadzanie reformy „Kompas Jutra” należałoby również opóźnić (planowana jest na rok szkolny 2026/2027), w przeciwnym wypadku będzie to rzucanie pomysłów w błoto. Po co wprowadzać reformę edukacji, gdy nauczyciele będą „bez serc i bez ducha”, w nastroju raczej wisielczym niż twórczym? Najpierw trzeba zadbać o dobrostan pedagogów, a potem reformować oświatę.

Interwencja premiera w godziny ponadwymiarowe spowodowała, że w MEN upadł pomysł tworzenia szczegółowej listy wyjątków, kiedy nauczycielom można płacić, mimo że lekcje nie zostały zrealizowane. Tworzenie takiej listy zajęłoby urzędnikom całe lata, a wtedy nauczyciele nigdy nie doczekaliby się zmian w sposobie liczenia godzin ponadwymiarowych. Obecnie, gdy do Sejmu wpłynął już poselski projekt zmiany ustawy, możemy się zastanawiać, czy posłowie zdążą go tak uchwalić, aby obowiązywał od nowego roku kalendarzowego (1 stycznia) czy szkolnego (1 września). Pozornie drobny szczegół, ale w rzeczywistości robi różnicę aż ośmiu miesięcy, co przekłada się w sumie na kwotę 4–5 tys. zł zysku lub straty dla jednego pracownika, obciążonego godzinami ponadwymiarowymi, czyli równowartość jednej pensji. Nauczyciele, których dotknie strata, poczują się, jakby w tym roku nie dostali trzynastki. Czy premier wie, że lepiej im tego nie robić?

Strata nauczycieli to zysk dla organu prowadzącego szkołę, czyli dla budżetów gmin oraz powiatów, dlatego samorządowcy bardzo chcieliby nauczycieli pozbawić tych zarobków. W moim liceum we wrześniu władze samorządowe zaoszczędziły na wypłacie ponad stu godzin ponadwymiarowych, a to przecież tylko jedno niewielkie liceum. Szkół publicznych – podstawówek, techników, liceów i branżówek – jest w Łodzi ponad 200, co daje oszczędność ok. 20 tys. godzin w jednym miesiącu. Dla jednego nauczyciela to jedynie kilkaset złotych straty, jednak dla budżetu dużego miasta to zysk kilku milionów miesięcznie. Samorządy nie zamierzają się go wyrzec.

Błaganie premiera

Nie ma się więc co dziwić, że projektowi płacenia nauczycielom nie tylko za godziny faktycznie zrealizowane (tak jest teraz), ale również za gotowość do pracy (tak chce premier) towarzyszy pomysł zwiększenia pensum. Samorządowcy przekonują, że obecne 18 lekcji w tygodniu jest nie do utrzymania, ono nie przystaje do realiów współczesnego świata.

Nauczyciel nie musi już biegać po bibliotekach, aby przygotować się do zajęć, wiedzę może czerpać z internetu, co zajmuje mniej czasu. Nie musi od zera tworzyć kart prac czy testów, gdyż gotowe arkusze otrzymuje od wydawnictw, wystarczy je dostosować do potrzeb uczniów. Sprawdzanie prac uczniowskich też nie jest aż tak czasochłonne (z wyjątkiem wypracowań polonistycznych), jak twierdzą nauczyciele, w testach dominują bowiem zadania zamknięte. 18-godzinne pensum pochodzi sprzed epoki cyfryzacji, jest anachroniczne i niesprawiedliwe z punktu widzenia interesów społecznych.

Obecnie realne i sprawiedliwe – twierdzą samorządowcy– jest pensum 22–24-godzinne. Jeżeli związki zawodowe będą opierać się przed urealnieniem pensum, władze – centralne i samorządowe – wciąż będą szukać sposobu, jak zmniejszyć nauczycielom wynagrodzenia. Zamieszanie przy płaceniu za godziny ponadwymiarowe nie było wcale błędem przy pracy, jak wmawia nam MEN, lecz celowym działaniem. Nie spodziewano się jedynie tak silnego oporu belfrów. Grzebanie przy godzinach ponadwymiarowych to namiastka tego, co są w stanie wymyślić władze, aby pomniejszyć nauczycielskie wynagrodzenia. Czy za każdym razem będziemy wołać premiera na pomoc?

Nie ma przed tym ucieczki

Okazją do zwiększenia obowiązkowego wymiaru lekcji, jakie w tygodniu prowadzą nauczyciele, będzie procedowanie obywatelskiego projektu powiązania nauczycielskich pensji ze średnimi wynagrodzeniami w gospodarce. Wprowadzenie tego projektu pod obrady Sejmu obiecał pedagogom Donald Tusk w trakcie kampanii wyborczej 2023 r. ZNP spodziewał się, że stanie się to w pierwszej połowie rządów koalicji, okazało się, że bardziej prawdopodobna jest druga połowa, choć nawet ten termin nie jest już pewny (wydatki na zbrojenia okazały się ważniejsze niż edukacja).

Rząd nie chce rozmawiać ze związkami o wynagrodzeniach powiązanych ze stanem gospodarki, gdyż obawia się uporu i braku zdolności partnera społecznego do negocjacji. A przy nieprzejednanej postawie związkowców i niechęci do ustępstw zmiany w systemie wynagradzania nie są możliwe, najwyżej na gorsze. Drugi raz premierowi nie uda się spełnić obietnicy danej nauczycielom bez uzyskania od nich czegoś w zamian. Chodzi przede wszystkim o zwiększenie pensum. Gdy do tego dojdzie, zniknie problem płacenia za niezrealizowane godziny ponadwymiarowe, gdyż takich godzin nauczyciele nie będą już mieli. Wejdą one do pensum, a za pensum należy się pracownikowi pełna zapłata. Tego nie podważa żadna strona negocjacyjnego stołu.

Może się więc okazać, że zainicjowany przez premiera projekt ustawy korygującej sposób płacenia za godziny ponadwymiarowe to chwilowa zmiana na korzyść nauczycieli. Zaledwie na kilka miesięcy, potem okaże się niepotrzebna. Prawdziwą rewolucją i zmianą wyczekiwaną przez społeczeństwo oraz rząd będzie zwiększone pensum. Przed tym nie ma ucieczki, no chyba że w przekwalifikowanie się albo przejście na emeryturę.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Dudowie uczą się codzienności. Intratna propozycja nie przyszła, pomysłu na siebie brak

Andrzej Duda jest już zainteresowany tylko kasą i dlatego stał się lobbystą – mówią jego znajomi. Państwo nie ma pomysłu na byłych prezydentów, a ich własne pomysły bywają zadziwiające.

Anna Dąbrowska
04.11.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną