Gdyby dwa tygodnie temu ktoś ogłosił, że w ostatecznej rozgrywce spotkają się Iga Świątek i Ons Jabeur, to raczej mało kto by się zdziwił. Polka po półfinale w Australian Open kolejny raz zdobyła Paryż. Na kortach Wimbledonu „nie doszła do porozumienia” z trawiastą nawierzchnią, która z kolei nie przeszkadzała Tunezyjce (przegrała dopiero w finale).
Iga Świątek, numer 1
Jeszcze przed pierwszym serwisem w sobotę na Flushing Meadows wiadomo było, że 21-letnia Świątek utrzyma prowadzenie w światowym rankingu, a na drugie miejsce wskoczy 28-letnia Jabeur. Przez dużą część sezonu Polka szybowała na poziomie niedostępnym dla rywalek. Jabeur też miała świetne momenty. Tuż przed przyjazdem do Nowego Jorku obie chwilowo obniżyły loty, ale to najlepsza para kończącego się powoli wielkiego sezonu.
Statystycy, analitycy, komentatorzy i kibice prześcigali się przed tym meczem w zestawieniach i przewidywaniach. A i tak wypadało się zgodzić z opinią niedawnej mistrzyni Kim Clijsters, że trudno przewidzieć, w którą stronę potoczy się finałowe spotkanie. Tymczasem od pierwszych piłek ten kierunek został szybko określony i była to droga prowadząca do zwycięstwa Polki.
Pierwszy set był wręcz popisem Igi. Zaczęło się od trzech wygranych gemów, a później ani przez chwilę jej sukces nie był zagrożony. Wreszcie mogła być pewna swojego serwisu, inne zagrania też nie zawodziły. Konkurentka wyglądała na zagubioną. Gdzieś się podziały zabójcze skróty, kąśliwe slajsy, a przede wszystkim seryjnie zawodził serwis. Wszystkie te umiejętności ulotniły się w zderzeniu ze świetną dyspozycją Polki.
Początek drugiego seta też nie mógł się lepiej ułożyć, bo znów pierwsze trzy gemy były zwycięskie. Ale Tunezyjka nie przypadkiem kolejny raz aspirowała do tytułu wielkoszlemowego.