Mundial w Arabii Saudyjskiej? Po Katarze to już żadna różnica. I tylko kibiców żal
Kiedy kibicom, przynajmniej tym minimalnie zaangażowanym politycznie, wydaje się, że światowa federacja nie może już upaść niżej w służalczości wobec bliskowschodnich autokracji, ta z uporem pokazuje, że ma jeszcze spory potencjał. Samo przyznanie organizacji mundialu katarskiemu reżimowi, znanemu z niewolniczych metod rządzenia i systemowego łamania praw człowieka, wywołało falę oburzenia, choć czysto symbolicznego. Nikt nie zdecydował się zbojkotować imprezy, a protesty, jak zamiana logotypu sponsora technicznego reprezentacji Danii na niewidoczny znak wodny czy wykonany przez niemieckich piłkarzy gest zamykania ust, należy odnotować tylko z kronikarskiego obowiązku. W praktyce nic nie znaczą, a piłkarski świat ulega kolejnym szantażom religijnych fundamentalistów, sponsorów spektaklu ważnego zwłaszcza – no właśnie – dla Europy. Już w Katarze emirowie wymusili na FIFA zakaz sprzedaży alkoholu w czasie rozgrywek, a federacja dorzuciła żółte kartki za noszenie wspierającej ruchy LGBT+ opaski „One Love”. Europejskie reprezentacje pokornie podkuliły ogon, Harry Kane i Manuel Neuer nie zaryzykowali dobra drużyny.
Teraz Katar, potem Arabia Saudyjska?
Co dalej? Przed nami jeszcze trzy tygodnie mundialu, sporo się może jeszcze wydarzyć, ale z szumnie zapowiadanych protestów politycznych nic nie wyjdzie, raczej będziemy oglądać kolejne odcinki płaszczenia się FIFA przed