Piłka skopana
Piłka skopana, czyli Polska po Katarze. Jaki jest ten nasz futbolowy miś?
Skończyła się mundialowa przygoda polskiego futbolu. Piłkarze wylecieli w asyście wojskowych odrzutowców, a wrócili chyłkiem, bocznym wyjściem z lotniska. A zamiast dumy z osiągniętego wyniku – „najlepszego od 36 lat” – było zażenowanie jakością gry i wstyd z powodu afery premiowej, czyli obiecanych i wycofanych pieniędzy od premiera.
Powrotowi piłkarzy z Kataru towarzyszą tzw. mieszane uczucia. Zawodnicy oraz selekcjoner Czesław Michniewicz wyszli z założenia, że ponieważ tym razem – w odróżnieniu od większości poprzednich turniejów, w których narodowa reprezentacja brała udział – udało się awansować do fazy pucharowej, nie ma co narzekać. A cel uświęca środki.
Tym razem nie uświęcił. Te środki w fazie grupowej były tak prymitywne, że czuliśmy wstyd przed światem. Byle nie stracić, przetrwać, okopać się na obronnych pozycjach, prześlizgnąć, liczyć na jakiś husarski zryw, a w ostatecznym rachunku na łut szczęścia. Na katarskich boiskach był tym razem mierzony – w ostatnich minutach decydujących o awansie z grupy – nerwowym wertowaniem mundialowego regulaminu w celu potwierdzenia, że w razie identycznego bilansu punktowego i bramkowego o udziale w fazie pucharowej decyduje mniejsza liczba żółtych kartek. Ale te dywagacje mogły szybko stracić na aktualności, gdyby rywale w walce o awans, Meksykanie, zdobyli jeszcze jednego gola – a byli bardzo blisko. I podopieczni Michniewicza zostaliby jak Himilsbach z angielskim.
Taki jest dziś nasz futbolowy miś, zupełnie jednak nieprzystający do miary możliwości, gdyż większość reprezentantów ma pewne miejsce w zachodnich klubach, a niektórzy (Lewandowski, Zieliński, Szczęsny) są w nich nawet gwiazdami. Mają więc potencjał, by po meczach zakrzyknąć w młodzieżowych slangu Essa!