Marokańczycy mają jeszcze szansę na trzecie miejsce. W sobotę zmierzą się z Chorwacją. A w finale czeka nas bezpośredni pojedynek Leo Messiego i Kyliana Mbappe o nieoficjalny tytuł króla mundialu.
Maroko, największa sensacja mundialu
Na drugi półfinał czekaliśmy niecierpliwie nie tylko ze sportowych powodów. Wystarczy przypomnieć, że Maroko przez kilkadziesiąt lat, do 1956 r., było objęte francuskim protektoratem.
Z jednej strony stanęli w środę Francuzi z szansą na powtórzenie mistrzostwa sprzed czterech lat. Didier Deschamps nie utyskiwał na stratę Karima Benzemy i kilku jego niewiele mniej sławnych kolegów. Na katarskich boiskach okazało się, że marzenie o finale jest całkowicie realne bez nich. „Potknięcie” z Tunezją w grupie nie miało żadnego znaczenia. W jednej ósmej Polacy trochę się Francuzom postawili, ale zwycięzcy nie podlegali dyskusji. Potem nie było już takiej pewności w ćwierćfinale z Anglikami, ale skończyło się szczęśliwie.
Po drugiej stronie Marokańczycy – największa sensacja tych mistrzostw, jedna z większych niespodzianek w historii. Nigdy przecież drużyna z kontynentu afrykańskiego nie dotarła do przedostatniego etapu mundialu. Niespodzianka tak, ale całkowicie zasłużona. Można pokonać jednego teoretycznie mocniejszego rywala, ale remis z Chorwacją, zwycięstwa w potyczkach z Belgią, Kanadą, Hiszpanią i Portugalią nie mogą być przypadkiem. Oni nie modlą się wyłącznie o remis, pokazali, że nie mają żadnych kompleksów.
Francuzów dopingował prezydent Emmanuel Macron. Zdecydował się na obecność na trybunach mimo dużych kontrowersji towarzyszących mistrzostwom w Katarze, do tego na sąsiednim fotelu usiadł prezydent FIFA Gianni Infantino. O jego dwuznacznej postawie też można sporo powiedzieć.
Czytaj też: Hiszpania kontra Maroko. Dlaczego ten mecz wzbudził kontrowersje?
Mbappe czy Messi?
Zaczęło się od ciosu Theo Hernandeza w piątej minucie. W akcji wzięli jeszcze udział Antoine Griezmann i Kylian Mbappe, który na razie korespondencyjnie toczy pojedynek z Messim o tytuł największego futbolisty turnieju. Nokautu nie było, bo chwilę później mogło być wyrównanie, ale doświadczony bramkarz Hugo Lloris nie dał się pokonać. Z drugiej strony chybił Olivier Giroud. Marokańczycy popełnili jeszcze kilka błędów, ale też imponowali walecznością, która o mało nie została pod koniec pierwszych 45 minut nagrodzona.
Ciężkie chwile przeżywali mistrzowie świata po przerwie. Marokańczycy doprowadzali chwilami do potężnego zamieszania na ich polu karnym. Ani przez chwilę nie czuło się, że wynik jest przesądzony. Hakim Ziyech i jego koledzy zaskakiwali fizyczną nieustępliwością, czemu sprzyjała liberalna postawa meksykańskiego sędziego Cesara Ramosa.
I wtedy Kylian Mbappe pokazał, że ani myśli o uznaniu wyższości piłkarskiej Leo Messiego, klubowego kolegi z Paryża. Przefrunął przez tłumek Marokańczyków, wyłożył piłkę Randalowi Kolomuaniemu i w 79. minucie było 2:0.
Dzień wcześniej w pierwszym półfinale Argentyna okazała się za silna dla Chorwacji. Wynik 3:0 był jednoznaczny. Przez pierwsze pół godziny kibice bałkańskiej reprezentacji mogli mieć nadzieję, że powtórny finał, taki sam jak w Rosji w 2018 r., jest w jej zasięgu. Od rzutu karnego, czyli precyzyjnego pocisku wystrzelonego przez Messiego, nadzieje gasły. Kilka minut później po golu Juliana Alvareza było już 2:0. Po przerwie ten sam piłkarz rozwiał ostatnie złudzenia Chorwatów. Z tego meczu zapamiętamy przebłyski geniuszu Messiego, którego na początku coś pobolewało, ale później pokazał, że pracuje na miano najlepszego. Można rozrysowywać skomplikowane figury taktyczne, płynnie zmieniać system gry, ale gdy ma się go w składzie, trzeba oczekiwać pokazu łamiącego wszelkie schematy. Tak właśnie było choćby przy trzecim golu dla drużyny Lionela Scaloniego. Pojawiające się opinie o przygasaniu gwiazdy argentyńskiego kapitana są mocno przesadzone.
W sobotę mecz o trzecie miejsce Chorwacja – Maroko, a w niedzielę wielki finał Argentyna – Francja.
Czytaj także: Katar 2022. Czy taki mundial powinien się wydarzyć?