Słodko-gorzki sezon Iga Świątek zwieńczyła mocnym akcentem. Przez turniej mistrzyń, z udziałem ośmiu najwyżej notowanych zawodniczek rankingu, szła jak burza, tracąc w kolejnych setach średnio po dwa gemy. Prestiżowo i symbolicznie najważniejsze było zwycięstwo 6:3, 6:2 z Aryną Sabalenką, która niedawno zastąpiła Igę na czele światowej klasyfikacji tenisistek. Finał, w którym zmierzyła się z Jessiką Pegulą, zakończył się już po zamknięciu tego numeru, ale tak czy inaczej, Iga Świątek, pokonując w Cancún bezpośrednio wszystkie zwyciężczynie turniejów wielkoszlemowych w 2023 r., potwierdziła, że królowa jest tylko jedna. Jak na plakatach kibiców: 1GA.
Przy okazji turnieju mistrzyń padły pytania, co kierowało władzami WTA, że na miejsce turnieju wybrały meksykański kurort Cancún. Tropikalna pogoda – ulewne opady i huraganowy wiatr – storpedowała turniejowy kalendarz, mecze się rwały, a tenisistki, opatulone ręcznikami, czekały na decyzję grać/nie grać pod parasolami, które podmuchy wiatru wyrywały im z rąk. Nie jest żadną tajemnicą, że huraganowy sezon utrzymuje się w rejonie Cancún średnio do końca listopada, a ocieplony ponad miarę ocean potęguje wywrotowość pogody. Tymczasem turniej rozgrywano pod gołym niebem i na zbudowanym w ostatniej chwili korcie. Gdzieniegdzie był pofałdowany i zdaniem uczestniczek nadawał się co najwyżej na zawody regionalne.
Rzucone w takie warunki najlepsze tenisistki zgodnie stwierdziły, że to kolejny przejaw lekceważenia i dyktatu siły, jakich doświadczają ze strony szefostwa WTA. Do listy zastrzeżeń dołączyły również: przeładowanie kalendarza, ustawianie turniejowych drabinek pod dyktando mężczyzn, zbyt ciężkie piłki (powodujące kontuzje) oraz fatalny marketing. Iga Świątek wypowiada się w tych kwestiach niczym szefowa związku zawodowego, władze WTA rutynowo odpowiadają, że są otwarte na dialog.