Na początek gospodarze – Niemcy – zmierzyli się w Monachium ze Szkocją (5:1). Pierwszymi rywalami Polaków będą w niedzielę w Hamburgu Holendrzy. Przez ostatnie miesiące kibice zadawali sobie setki pytań o Euro 2024. Teraz zaczną padać odpowiedzi.
Euro, czyli okno wystawowe
Nie zawsze pół kontynentu mogło marzyć o tytule. Na pierwszych mistrzostwach w 1960 r. w finale spotkały się reprezentacje dwóch państw, których już nie ma, i to od dziesiątków lat. ZSRR pokonał wówczas Jugosławię. Konkurentami byli: gospodarz imprezy, Francja, i Czechosłowacja. Od tamtego czasu się pozmieniało, i to nie tylko na politycznej mapie. Zawody rozrastały się sukcesywnie, aż spuchły do rekordowych 24 uczestników w tym roku.
Nie byłoby tak monstrualnych rozmiarów finałowego turnieju, gdyby nie efekty komercyjne. Futbol to przecież wielkie pieniądze. Spece od zarabiania ciągle szukają nowych możliwości zwiększania przychodów. W tym roku będzie to choćby reklama wirtualna. Widz w Chinach będzie zachęcany do czego innego niż ten w Ameryce czy Niemczech. Jeszcze co innego będzie widział kibic siedzący na stadionie.
Co ciekawe, pula nagród dla uczestników tym razem się nie zwiększy. Do podziału jest 331 mln euro. Na początek wszystkie ekipy mają pewne 9 mln 250 tys. euro. Mistrz w optymalnym układzie wzbogaci się o ponad 28 mln. Dużo? To zależy od perspektywy. Tyle przecież płaci się teraz za dobrego zawodnika, ale nie najwyższej klasy. Choć są oczywiście inne niebagatelne korzyści, po które nie trzeba się ustawiać do kasy UEFA. Euro to przecież idealne okno wystawowe dla zawodników.
A więc znaczenie rozgrywanych co cztery lata największych zawodów futbolowych kontynentu wykracza daleko poza sportowe ramy.