Gdyby oceniać to spotkanie po drugiej partii, można by się cieszyć z jej postawy. Trzeci set boleśnie zweryfikował tę opinię. Początek to festiwal serwisowych przełamań, który niestety rozpoczęła zawodniczka Wima Fissette’a. 0:3 po dwukrotnym oddaniu podania to cios, który wydawał się nokautujący. Białorusinka uderzała piłki jak natchniona. Wysyłane przez nią returnowe pociski siały spustoszenie po drugiej stronie siatki. Przy stanie 1:4 as serwisowy Sabalenki wydawał się kończyć marzenia o chociażby honorowej porażce. Tyle że z dużym opóźnieniem został wywołany aut. I to rozstroiło liderkę rankingu. Punkt po punkcie, gem po gemie powracała do rywalizacji Świątek. Ale jej rywalka otrząsnęła się, doprowadziła do tie-breaka, w którym oddała tylko jedną piłkę.
Poziom mistrzowski i katastrofa
Od początku drugiego seta dało się odczuć dużo większą swobodę w poczynaniach broniącej tytułu Polki. Wreszcie częściej trafiała pierwszym podaniem, popełniała mniej błędów i można było mieć nadzieję, że to jest ten moment, gdy mistrzowski poziom wrócił. W efekcie spokojna wygrana do czterech.
A po przerwie nastąpiła katastrofa. Kilka niewymuszonych błędów, opanowanie Sabalenki i aż strach było patrzeć na tablicę wyników. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że Iga Świątek nie miała nic do powiedzenia, a pod koniec nawet nie próbowała urwać choćby gema.
W ostatnich latach mogły się spotkać tylko w jednym przypadku – wtedy, gdy dotrą do rozstrzygającego pojedynku w turnieju. Taki jest przywilej najwyżej rozstawionych w drabince. Dlatego na bezpośrednie starcie czekaliśmy prawie 300 dni. Rankingowe obsunięcie się Polki spowodowało, że do spotkania może dojść nieco wcześniej.
Na papierze przed półfinałem wszystko wyglądało świetnie.