Sala, w której odbywa się nabożeństwo, nazywa się audytorium. Pastor Matthew Dyer rozdaje kartki z tekstem ślubowania na niedzielną mszę: „Wyobraźmy sobie społeczność, gdzie wszyscy są akceptowani i szanowani, niezależnie od swego pochodzenia, wierzeń albo miejsca w społeczeństwie. Gdzie można schronić się przed szaleńczym tempem życia, by zwolnić i zgłębiać tajemnicę naszej egzystencji”. Na kartkach są też pytania, na które członkowie kongregacji mają odpowiedzieć: czy wizja ta jest im bliska, czy zobowiązują się nawiązywać „znaczące i wymagające poświęceń stosunki z innymi” i czy gotowi są „dzielić się z nimi swoim czasem i pieniędzmi”.
Osoby, które już należą do kościoła, są pytane, czy chciałyby „pogłębić swoje zaangażowanie, jak je rozumieją i co jeszcze chcieliby w kościele znaleźć”. Kościół zadaje wiele pytań. Pastor zaprasza na podium członków kongregacji. Cindy Good szukała kościoła dla siebie i doszła do wniosku, że dopiero tu ma poczucie, że należy do wspólnoty. Patrick Jones, wyraźnie wzruszony, opowiada, że znalazł tu miłość. Dayna Kranker należała przedtem do południowych baptystów, ale tam trzeba było akceptować każdy ścisły zestaw wierzeń, że na przykład homoseksualizm jest sprzeczny z Pismem Świętym. Zupełnie jej nie odpowiadało narzucanie sądów jako prawdy absolutne. Tutaj, w Cedar Ridge, tego nie ma.
Kościoły jak Kalifornia
CRCC to jeden z ponad trzystu tzw. nowych kościołów chrześcijańskich w USA, zwanych też wschodzącymi lub postmodernistycznymi. Powstały w ostatnich 15 latach jako odpowiedź na kryzys kościołów głównego nurtu – katolickiego i tradycyjnych kościołów protestanckich. Pod ciśnieniem sekularystycznych prądów kościoły te tracą wiernych. Od końca lat 60. zasilali oni kongregacje niezależnych kościołów ewangelikalnych, akcentujących uczuciowy pierwiastek wiary i opartych na charyzmie pastorów-przywódców. Większość z nich to protestanccy fundamentaliści, sprzymierzeni z politykami prawicy albo głosiciele zubażającej biblijne przesłanie „ewangelii sukcesu”. Konserwatywni kaznodzieje, jak Jerry Falwell, Oral Roberts i Pat Robertson, zdominowali ewangelikalne kościoły w ostatnich dekadach XX w. Polityczna instrumentalizacja religii, a niekiedy i korupcja, podważyły ich wiarygodność i autorytet.
W latach 90. pojawili się duchowni młodszego pokolenia, wywodzący się z ewangelikalnego nurtu, ale próbujący całkiem innej drogi. Ich liderem był pastor kościoła Cedar Ridge Brian McLaren, dziś jeden z najbardziej wpływowych duchownych protestanckich w USA.
„Nasze kościoły są jak Kalifornia, zbudowane na uskoku San Andreas, geologicznej płycie stłumionych wątpliwości. Pod piękną powierzchnią narasta napięcie niewyrażonych ludzkich lęków i pytań. Prędzej czy później wszystko zacznie pękać i kruszeć” – napisał McLaren w jednej ze swoich książek. Aby uodpornić ludzi na kataklizm, trzeba pomóc im budować świadomość, tak jak wznosi się domy w Los Angeles – muszą być skonstruowane z materiałów silnych, ale elastycznych. Pastorzy nowych kościołów zwracają się do pokolenia wychowanego w okresie kwestionowania wszelkich, już nie tylko „tradycyjnych”, autorytetów i hierarchii, uwiedzionej postmodernistycznym relatywizmem. Amerykańscy uczniowie Nietzschego, Derridy i Richarda Rorty’ego nie wierzą w prawdy obiektywne ani absolutne normy moralne. Ze świadomością taką trudno, zdawałoby się, pogodzić wiarę w Boga. W Europie prowadzi ona do ateizmu, a przynaj-mniej porzucania instytucjonalnych form religijności – kościoły pustoszeją. Amerykanie są inni – rozczarowani swoimi kościołami, zakładają nowe.
Badania socjologiczne wykazują, że potrzeba wiary w Ameryce nie tylko nie słabnie, ale wydaje się umacniać. Zdaniem ekspertów, może to mieć związek ze zbiorowym doświadczeniem ostatnich 30–40 lat, okresu rewolucji postindustrialnej, kryzysu tradycyjnego przemysłu i postępującej globalizacji. Dla uformowanych już dwóch pokoleń oznaczało to utratę względnego zawodowego bezpieczeństwa, coraz częstsze zmiany pracy i adresu, a więc więzi z przyjaciółmi i sąsiadami. Rozpad społeczności lokalnych, rosnące poczucie tymczasowości i wykorzenienia, stało się udziałem milionów. „Ludzie ci wracają do wiary z pragnienia odbudowy społeczności” – pisze o nich Francis Fukuyama w książce „The Great Disruption”. Religia staje się odtrutką na wyobcowanie, samotność i atomizację. „Ludzie wracają do religijnej tradycji niekoniecznie dlatego, że akceptują prawdę objawienia, ale brak wspólnoty i przemijalność społecznych więzi w świeckim świecie sprawia, iż łakną rytualnej i kulturowej tradycji” – pisze Fukuyama.
Ludzie ci nie przejmują wiary automatycznie od swoich rodziców i kościelnych autorytetów. Do nowych kościołów należą Amerykanie lepiej wykształceni, zwykle po uniwersytetach, i wychowani na Internecie, arcymedium ponowoczesnej kultury, ostatecznie likwidującym hierarchie i porządek wartości. Ich pastorzy muszą znaleźć nowe klucze do ich świadomości. „Dla ludzi ponowoczesnych wszystko, co przekonując do wiary przedstawia się im jako argument, jest mniej skuteczne, ponieważ argumenty sugerują przesłanie podboju, zamiast przesłania pokoju. Czują oni, że prawda przychodzi jako tajemnica, jako opowieść i dzieło sztuki. Jest raczej poezją niż inżynierską konstrukcją” – mówi Brian McLaren dla internetowego magazynu chrześcijańskiego ChristianityToday.com.
Może więc dlatego członkowie postmodernistycznych kościołów starają się odtwarzać średniowieczne rytuały liturgiczne, jak labirynty modlitewne i lectio divina – pobożne, duchowe czytanie i praktyki medytacji nad fragmentami Pisma Świętego. W odróżnieniu od dużych, masowych kościołów, gdzie z nabożeństwa robi się show, w ponowoczesnych panuje cisza i skupienie, czasami półmrok. Jak w katakumbach pierwszych chrześcijan – takie też pojawiają się porównania.
Religia w wersji light
Ponowocześni to także dzieci społeczno-kulturowej rewolucji, która zakończyła w Stanach dominację WASP (White Anglo-Saxon Protestants – Biali Anglo-Sascy Protestanci – red.), zakwestionowała doktrynę amerykańskiego tygla jako jedynego modelu asymilacji i rozpoczęła epokę wielokulturowości. McLaren kładzie nacisk na konieczność ekspiacji Ameryki i całego Zachodu za grzechy przeszłości i wyzbycia się jego arogancji wobec kolorowych. – Przesadna pewność siebie białych sprawiła, że bez zmrużenia oka zniewoliliśmy czarnych, podbiliśmy Amerykę Łacińską i popełnialiśmy wszelkiego rodzaju ludobójstwa – mówi. – Roszczenia do posiadania prawdy absolutnej to także ślady mentalności kolonialnej – tłumaczy dalej McLaren. Trzeba się z niej uwolnić, kiedy głosi się ewangelię innowiercom. A pastor Dyer, następca McLarena w CRCC, dodaje: – Nie przynosimy nikomu Boga. My też jesteśmy uczniami, słuchaczami, partnerami, a nie tymi, którzy mają odpowiedzi na wszystkie pytania. Trzeba samemu zrozumieć, zanim się będzie zrozumianym.
Otwartość na drugiego człowieka zbliża niejako kościoły ponowoczesne do współczesnych kaznodziejów głoszących „chrystianizm w wersji light”, jak Joel Osteen z Houston w Teksasie, i ponadwyznaniowych kościołów podkreślających tolerancję i ekumenizm. Są jednak jak najdalsze od „ewangelii pomyślności” Osteena, celebrującej materialny sukces. Dla McLarena bliższa jest teologia wyzwolenia. – Nie sądzę, byśmy kiedykolwiek rozwiązali wszystkie nasze problemy i żyli w doskonałym świecie. Ale możemy uczestniczyć wraz z Bogiem w ulepszaniu świata. Jako jednostki, ale też wszyscy razem, jako społeczność – mówi zatroskany.
Hojne dary
Członkowie CRCC pomagają ludziom, którym banki zabrały domy za niespłacone długi hipoteczne. Betsy Mitchell-Hening przyjęła do siebie sąsiadów, którzy stracili dach nad głową. – Inni pożyczają bezterminowo samochody ludziom zrujnowanym przez kryzys. Ktoś nawet oddał nieznajomemu część swojej wątroby do przeszczepu – mówi Betsy. Kilka lat temu kościół kupił 63 akry ziemi i uprawia na niej rośliny do produkcji organicznej żywności, przekazywanej potem schroniskom dla bezdomnych.
W styczniu kilkunastu członków kongregacji – Zespół Globalnego Zaangażowania – wyjechało do miasteczka Ipala w Gwatemali. Dowiedzieli się o nim od pochodzących stamtąd imigrantów z tego kraju, coraz liczniej osiedlających się w Burtonsville i okolicach. W Ipala Amerykanie budowali domy dla biednych jako ochotnicy pozarządowej organizacji Habitat for Humanity i spotykali się z miejscowymi. To początek zakrojonego na wiele lat programu pomocy dla gwatemalskich szpitali, szkół i gospodarki wodnej. Na początku kwietnia podsumowali w kościele bilans podróży na zebraniu zakończonym modlitwą. Wszyscy stoją wtedy w kole trzymając się za ręce. „Dziękujemy Bogu za jego dary. Jesteśmy bardzo zamożnym krajem, powinniśmy się dzielić jego bogactwami” – mówi prowadząca modlitwę Patsy Fratanduono.
Za flirt z relatywizmem wielu duchownych uważa Briana McLarena za heretyka. Kiedy mu o tym przypomnieć, mówi, że stara się myśleć samodzielnie, ale nie chce stwarzać rozłamów. Takich jak on heretyków wydaje się w Ameryce przybywać.
Autor jest korespondentem PAP w Waszyngtonie.