Prekursorem odsprzedawania ludziom ich własnych lęków jest obecny prezydent Czech Vaclav Klaus. Jarosław Kaczyński był jeszcze poza walką polityczną, kiedy Klaus już sięgał po potężne narzędzie oddziaływania na wyborców, jakim jest „polityka historyczna”.
Partia to kraj
Pierwszym wielkim aktem tego typu była kampania wyborcza do parlamentu w 1998 r. Klaus chwilę wcześniej stracił fotel premiera po tym, jak na skutek rosnącej krytyki rozpadła się jego partia ODS. Dysydenci wypowiedzieli mu posłuszeństwo w czasie, kiedy był z oficjalną wizytą w Sarajewie. Stąd błyskawicznie powstała określająca te wydarzenia nazwa zamach sarajewski – chodziło o to, żeby banalną partyjną wojenkę nacechować jako coś niemoralnego, wręcz niedemokratycznego. Od tamtych wydarzeń Klaus budował swój wizerunek króla Leara, zdradzonego przez najbliższych ojca narodu, który wbrew wszystkim samotnie walczy przeciw nieprzyjaciołom jego i kraju. W kampanii wyborczej jego partia tradycyjnie straszyła „lewicą” w taki sposób, aby nie definiować zbyt dokładnie, o jaką „lewicę” chodzi. W takiej mgle „lewicą” byli właściwie wszyscy, którzy nie popierali Klausa.
W tej atmosferze strachu tuż przed wyborami ODS opublikowała ulotkę, którą do dziś uważa się za jeden z najważniejszych momentów w historii wyborów w Republice Czeskiej. Klaus w patetycznym tonie wzywał w niej „współobywateli”, którym „nie jest obojętny los kraju”, do głosowania na jego partię. Kluczowy był jednak tytuł tej odezwy: „Mobilisace”, czyli mobilizacja, ale napisana zgodnie z przedwojenną ortografią (dziś to słowo Czesi piszą „mobilizace”.