Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Stosunki dyplomatyczne w Macondo

Kolumbia-Wenezuela: spięcie

Napięcia między Kolumbią i Wenezuelą są tak stare, jak granica miedzy nimi. Przyczyna dzisiejszego kryzysu liczy sobie mniej, bo tylko pół wieku.

Jest to działalność FARC Fuerzas Armadas Revolucionarias de Colombia, partyzantki kiedyś komunistycznej, a dziś będącej armią chroniącą plantatorów koki, przetwórców tego surowca i hurtowników, którzy przemycają kokainę do USA, zresztą także do Europy, w tym do Polski. Kolejne prezydentury kolumbijskie starają się położyć kres temu procederowi, ale narkobiznes jest – mimo że ryzykowny - tak intratny, że nie można sobie z nim poradzić. Jest tak bajecznie dochodowy, że poza FARC działają w Kolumbii inne formacje paramilitarne, odideologizowane, bandyckie, które w stosunku do siebie nawzajem odnoszą się tak, jak kiedyś poszukiwacze złota w El Dorado.

FARC korzysta z trudnej do upilnowania granicy, aby po jej drugiej stronie, w Wenezueli, mieć na zapleczu gór 80 baz. Pasmo górskie wznosi się w pobliżu granicy na wysokość 4 tysięcy metrów. Te góry zapobiegły już nie raz gorącej wojnie, bo przeprowadzenie tamtędy  jednostek wojskowych jest co prawda wykonalne, ale pozbawione sensu. Wspólny bohater narodowy obydwu krajów, Simón Bolívar, twórca Wenezueli, ale i Kolumbii, przeprawiał się kiedyś przez te góry konno i wygubił połowę swojej kawalerii.  Koń tamtędy przejdzie, ale czołg (kupiony przez Hugo Chaveza od prezydenta Łukaszenki już nie).

Kiedy Kolumbia oskarżyła Chaveza o tolerowanie baz FARC, prezydent Wenezueli użył swojej retoryki, którą dobrze już znamy. Uznał dyplomatów kolumbijskich w Caracas za persony non grata, co oznacza zerwanie stosunków. I teraz – skoro słowo się rzekło – trzeba będzie podnieść lotnictwo w obydwu krajach i zagrozić sobie nawzajem rajdami powietrznymi. Wtedy któreś z państw latynoamerykańskich z autorytetem, może Meksyk, może Argentyna wejdzie tam jako rozjemca i rozsądny przyjaciel obydwu kogutów.

Reklama