Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Premier ma ropę na rękach?

Lockerbie: katastrofa lotnicza z polityką w tle

Samolot amerykańskich linii lotniczych Pan Am z Londynu do Nowego Jorku eksplodował nad Locekrbie 21 grudnia 1988 r. Samolot amerykańskich linii lotniczych Pan Am z Londynu do Nowego Jorku eksplodował nad Locekrbie 21 grudnia 1988 r. Bryn Colton/Assignments Photographers / Corbis
Bywa, że wyjaśnienie wielkiej katastrofy lub zamachu pada ofiarą zakulisowych targów między rządami. Czy w sprawie Lockerbie Wielka Brytania zawarła z Libią układ: zamachowiec za dostęp do złóż?

Nie łączcie tragedii nad Lockerbie z kłopotami BP – apeluje brytyjski premier David Cameron. Ale katastrofa lotnicza sprzed ponad 20 lat odżyła po uwolnieniu ze szkockiego więzienia Libijczyka Abdelbaseta Megrahiego, oficjalnie byłego szefa libijskiego ośrodka studiów strategicznych w Trypolisie, w rzeczywistości najprawdopodobniej oficera libijskiego wywiadu. Szkocki sąd uznał go za sprawcę zamachu z 1988 r., w którym zginęli wszyscy obecni na pokładzie amerykańskiego Boeinga: 270 ludzi, głównie Amerykanów, wracających do domu na Boże Narodzenie (patrz ramka).

Wypuszczenie Libijczyka na wolność było szokiem dla Amerykanów. Niezadowolenie wyraziła m.in. sekretarz stanu Hillary Clinton. David Cameron, wówczas jeszcze lider brytyjskiej opozycji, zareagował podobnie. Megrahi odsiedział nieco ponad 8 lat z dożywocia, na jakie został skazany. Zwolnienie podpisał szkocki minister sprawiedliwości Kenny MacAskill. Oficjalny powód: względy humanitarne. Lekarze rozpoznali u więźnia chorobę nowotworową, nie dawali mu więcej jak trzy miesiące życia. Mija rok od powrotu Megrahiego do Libii, a skazaniec żyje. Coś tu nie gra?

Libia nieliberalna

Media na Wyspach i za Atlantykiem zachodzą w głowę, czy aby wolność dla Libijczyka nie została kupiona. Drogo. W zamian za lukratywny kontrakt dla BP na szukanie ropy naftowej u wybrzeży Libii. Według szacunków nawet jedna ósma światowych złóż czarnego złota może znajdować się w tym kraju. O wierceniu tu marzy wielu gigantów naftowych. BP rozpoczyna właśnie odwierty próbne za „linią śmierci” wytyczoną w latach 80. przez Muammara Kadafiego przy libijskich brzegach. Amerykanie są oburzeni, bo koncern nie zatkał jeszcze do końca szybu w Zatoce Meksykańskiej, a państwa nad Morzem Śródziemnym obawiają się nowej katastrofy.

Jeszcze do niedawna robienie interesów z Libią było trudne lub niemożliwe. Libia to nie jest demokracja liberalna, lecz, według zachodnich pojęć, dyktatura. Przez długie lata była w ostrym konflikcie z USA. Pułkownik Kadafi rządzi Libią żelazną ręką orientalnego satrapy i szykuje swego syna Saifa na następcę, choć formalnie państwo jest republiką, a nie monarchią, którą Kadafi sam obalił ponad 40 lat temu.

By lepiej zrozumieć sprawę Megrahiego, trzeba pamiętać o wydarzeniach z najnowszej historii. Katastrofa nad Lockerbie to kulminacja wieloletniego konfliktu libijsko-zachodniego. Na Zachodzie została zapamiętana jako akt agresji przeciwko Ameryce, podobnie traumatyczny jak zamachy z 11 września 2001 r. Libia w oczach Zachodu była państwem wrogim, za przypisywane jej terrorystyczne akcje przeciwko Amerykanom została obłożona dotkliwymi sankcjami. Handel z Libią nie był na Zachodzie dobrze widziany, a i Libia zatrzasnęła drzwi przed zachodnim, zwłaszcza amerykańskim biznesem.

Lecz to, co było niemożliwe za konfrontacyjnych rządów Ronalda Reagana (jako prezydent wysłał flotę USA za „linię śmierci”, by zatopiła dwa libijskie okręty), zaczęło być możliwe w epoce bushowsko-blairowskiej wojny z terrorem. Kadafi może nie lubić Ameryki i Zachodu, lecz tak samo obawia się islamskich radykałów. Po 11 września jako jeden z pierwszych liderów potępił atak na USA, a po inwazji na Irak i obaleniu reżimu Saddama Husajna znów zaskoczył świat, ogłaszając, że odda Amerykanom cały, potajemnie zgromadzony sprzęt do wzbogacania uranu.

Czy ten ostry zwrot polityczny ku Zachodowi wynikał ze strachu, czy z pragmatycznej rewizji libijskiej polityki zagranicznej? Trudno stwierdzić, w każdym razie szybko przyniósł on Kadafiemu pożądane owoce. Libia przestała być pariasem, sankcje zaczęto zdejmować, normalizacja stosunków z Zachodem postępuje. Tony Blair odwiedził Libię już w 2004 r., amerykańska sekretarz stanu Condoleezza Rice cztery lata później, co oznaczało, że odium państwa terrorystycznego już w Waszyngtonie nie działa. Wciąż jednak działa trauma Lockerbie.

 

 

BP w tle

Rodzinom ofiar Libia wypłaciła po latach ogromne odszkodowania, sięgające 10 mln dol. za osobę. Jednak zwolnienie Megrahiego otworzyło stare rany, wróciła dyskusja o okolicznościach zamachu i późniejszym dochodzeniu. Przypomniano, że Megrahi został osądzony na podstawie wątłego materiału dowodowego. Nigdy nie przyznał się do winy, a przed zwolnieniem złożył kolejną apelację, która miała poważne szanse powodzenia, bo szkocki nadzór sądów karnych nie wykluczał, że Megrahi mógł paść ofiarą błędów sędziowskich. Zwolnienie odebrało sens apelacji, a szkoda, twierdzą niektórzy komentatorzy, bo mogłaby rzucić nowe światło na tragedię.

Może Megrahi był tylko kozłem ofiarnym, a prawdziwi zamachowcy, mogący doprowadzić śledczych do mocodawców w Trypolisie, pozostają na wolności? Takie głosy są wyrazem głębokiego sceptycyzmu co do oficjalnej wersji wydarzeń. Nie można ich zrównywać z licznymi teoriami spiskowymi na temat Lockerbie, ale budzą podobne podejrzenia. Publicysta londyńskiego dziennika „The Guardian” Oliver Miles ujął to tak: „jeśli okazałoby się, że Megrahi został zwolniony w zamian za wycofanie apelacji, to sprawa robi się naprawdę podejrzana”. W mediach dominuje inna wersja: zwolniony, ale nie za wycofanie apelacji, lecz za otwarcie libijskich złóż dla BP.

Gdy po katastrofie w Zatoce Meksykańskiej pojawiły się spekulacje o zakulisowym udziale koncernu w zwolnieniu Megrahiego, zawrzało po obu stronach oceanu. Tu i tam pojawiły się żądania wszczęcia śledztwa. Sprawa jest gorąca, bo w grę wchodzą stosunki między rządami USA a Wielkiej Brytanii, a także relacje między rządem szkockim a Londynem. Szkocja od ponad 300 lat nie jest suwerennym państwem, ale zachowuje wyraźną odrębność prawną i kulturową. Pod koniec lat 90. została ona wzmocniona przez ustanowienie osobnego parlamentu i rządu o szerokich uprawnieniach. Szkoci oburzają się jednak, gdy rząd w Londynie umywa ręce od sprawy Megrahiego, mówiąc: to nie my, to władze szkockie zwolniły Libijczyka, a wątek BP nie ma nic wspólnego z tą decyzją.

Cuchnące złoża

Szkocja na zwolnieniu Megrahiego nie mogła niczego zyskać. Działając w przeświadczeniu, że nie ma się z czego tłumaczyć, rząd w Edynburgu odmówił wysłania swoich przedstawicieli na przesłuchanie przed amerykańskimi senatorami z komisji spraw zagranicznych, którzy się tego domagali. Szkocki minister sprawiedliwości MacAskill, który podpisał zwolnienie Megrahiego, odpowiedział taktownie, lecz stanowczo senatorowi Johnowi Kerry’emu, który wysłał do niego list z prośbą o wyjaśnienia, że o sprawę BP należy pytać w Londynie, a konkretnie ludzi byłego premiera Gordona Browna. Przecież David Milliband, były minister spraw zagranicznych w jego rządzie, przekonywał Izbę Gmin już po kontrowersyjnej decyzji, że w interesie Brytanii nie leżałoby, by Libijczyk zmarł w więzieniu. Premier Brown zaprzecza, by dobił z Libią targu – Megrahi za ropę.

Samo BP zachowuje się znów niezbyt przejrzyście. Przyznaje, że lobbowało w rządzie Zjednoczonego Królestwa (a jednak!) za porozumieniem z Libią w sprawie zgody na wiercenia. W związku z tym lobbowało także za tak zwanym Prisoner Transfer Agreement, czyli brytyjsko-libijską umową w sprawach ekstradycji i związanej z nimi pomocy prawnej. Zdaniem koncernu zwłoka w tej kwestii godziłaby w brytyjskie interesy handlowe. BP zaprzecza jednak, by chodziło konkretnie o Megrahiego. Żadne nazwiska nie były omawiane, chodziło ogólnie o Libijczyków w więzieniach brytyjskich. Tylko że w więzieniach brytyjskich nie roi się od obywateli libijskich, w Szkocji ostatnio był tylko jeden: Megrahi.

Czyżby coś tu cuchnęło? Zależy, jak kto ma czuły nos. Na razie dostępne dokumenty na temat procesu Meghrahiego, katastrofy i lobbingu BP pozwalają stawiać mniej czy bardziej sensowne pytania. Choć jest mało prawdopodobne, by doszło do jakiegoś nowego śledztwa, zwolnienie Megrahiego zaktywizowało rodziny ofiar, które się takiego dochodzenia domagają zarówno w USA, jak i na Wyspach. Te żądania mają poparcie części mediów i polityków. Nie ulega też wątpliwości, że ewentualne odkrycie złóż u wybrzeży Libii pomogłoby BP stanąć na nogi. Ryzykowny pośpiech z rozpoczęciem odwiertów może wynikać z obaw przed nałożeniem moratorium na wiercenia głębokomorskie.

Krewni ofiar podają jeden powód wznowienia śledztwa: chcemy poznać całą prawdę. Barack Obama podkreślił podczas niedawnego spotkania z premierem Cameronem, że zwolnienie Megrahiego zbulwersowało amerykańską opinię publiczną i jego osobiście, lecz ufa, iż rząd brytyjski nie omieszka poinformować Waszyngtonu o jakichkolwiek nowych faktach w sprawie. W Wielkiej Brytanii stowarzyszenie rodzin ofiar Lockerbie przypomina, że premier Cameron poparł w parlamencie dążenie do wyjaśnienia krwawej niedzieli w Irlandii Północnej w 1972 r., kiedy to żołnierze brytyjscy zastrzelili prawie 30 cywilnych nieuzbrojonych demonstrantów.

Pic z tajemnicą

Słusznie, panie premierze, mówią rodziny, ale skoro oczekuje pan prawdy o tamtej tragedii, to powinien pan także zabiegać o prawdę o Lockerbie. Takie apele w Anglii, Stanach czy gdzie indziej oznaczają zwykle jedno: że ich autorzy nie wierzą w oficjalną wersję wydarzeń, choćby nawet fakty i dokumenty ją potwierdzały. Cameron zapewnia, że nie ma czegoś takiego jak „tajemnica Lockerbie” i że rząd brytyjski nie musi w tej sprawie podejmować nowych działań, bo nie ma też żadnego tajnego dealu brytyjsko-libijskiego z Megrahim i BP w tle.

Wielu daje premierowi wiarę. Ale nie wszyscy. Na przykład republikański deputowany do Izby Reprezentantów Peter Hoekstra, członek komisji do spraw wywiadu, oświadczył, że osobiście nie wierzy, by Abdelbaset al-Megrahi wyszedł na wolność w zamian za kontrakt dla BP, ale rząd brytyjski powinien przedstawić dowody, że umowa rzeczywiście nie miała miejsca.

Cameron nalega, by nie mylić zamachowca z wyciekiem ropy, to znaczy nie robić z BP, a pośrednio z rządu brytyjskiego, wroga Ameryki. Ma rację, lecz dziś czasy są takie, że jeśli urzędujący premier ma rację, tym gorzej dla premiera.

Polityka 33.2010 (2769) z dnia 14.08.2010; Świat; s. 76
Oryginalny tytuł tekstu: "Premier ma ropę na rękach?"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną