Nie łączcie tragedii nad Lockerbie z kłopotami BP – apeluje brytyjski premier David Cameron. Ale katastrofa lotnicza sprzed ponad 20 lat odżyła po uwolnieniu ze szkockiego więzienia Libijczyka Abdelbaseta Megrahiego, oficjalnie byłego szefa libijskiego ośrodka studiów strategicznych w Trypolisie, w rzeczywistości najprawdopodobniej oficera libijskiego wywiadu. Szkocki sąd uznał go za sprawcę zamachu z 1988 r., w którym zginęli wszyscy obecni na pokładzie amerykańskiego Boeinga: 270 ludzi, głównie Amerykanów, wracających do domu na Boże Narodzenie (patrz ramka).
Wypuszczenie Libijczyka na wolność było szokiem dla Amerykanów. Niezadowolenie wyraziła m.in. sekretarz stanu Hillary Clinton. David Cameron, wówczas jeszcze lider brytyjskiej opozycji, zareagował podobnie. Megrahi odsiedział nieco ponad 8 lat z dożywocia, na jakie został skazany. Zwolnienie podpisał szkocki minister sprawiedliwości Kenny MacAskill. Oficjalny powód: względy humanitarne. Lekarze rozpoznali u więźnia chorobę nowotworową, nie dawali mu więcej jak trzy miesiące życia. Mija rok od powrotu Megrahiego do Libii, a skazaniec żyje. Coś tu nie gra?
Libia nieliberalna
Media na Wyspach i za Atlantykiem zachodzą w głowę, czy aby wolność dla Libijczyka nie została kupiona. Drogo. W zamian za lukratywny kontrakt dla BP na szukanie ropy naftowej u wybrzeży Libii. Według szacunków nawet jedna ósma światowych złóż czarnego złota może znajdować się w tym kraju. O wierceniu tu marzy wielu gigantów naftowych. BP rozpoczyna właśnie odwierty próbne za „linią śmierci” wytyczoną w latach 80. przez Muammara Kadafiego przy libijskich brzegach. Amerykanie są oburzeni, bo koncern nie zatkał jeszcze do końca szybu w Zatoce Meksykańskiej, a państwa nad Morzem Śródziemnym obawiają się nowej katastrofy.