Świat

Tłuste piaski

REPORTAŻ: Kanada pachnąca ropą

Jedna z dwóch największych kopalni odkrywkowych w Albercie. Jedna z dwóch największych kopalni odkrywkowych w Albercie. Rafał Ostrowski / Polityka
Kanadyjska Alberta: największe zasoby ropy na świecie są nie tylko magnesem dla inwestorów, ale także miejscem pielgrzymek ekologów.
Kopalnie Alberty kryją więcej ropy niż dotychczas wydobyto na świecie.Rafał Ostrowski/Polityka Kopalnie Alberty kryją więcej ropy niż dotychczas wydobyto na świecie.

Zdjęcia tylko na własny użytek – przypomina przewodniczka. Między rzędami foteli w autokarze krąży formularz z oświadczeniem, że bez zgody organizatora żaden uczestnik nie opublikuje zdjęć w prasie, Internecie ani na żadnym portalu społecznościowym, jak choćby Facebook. Na wycieczkę, której celem jest zapoznanie z technikami wydobycia i rafinacji w pobliskich kopalniach odkrywkowych, wybiera się kilkanaście osób.

Wśród pasażerów jest Christophe Peyronel, 30-letni paryżanin, który znużony marketingiem zwrócił się ku ekologii. – Widziałem film dokumentalny o piaskach roponośnych w Kanadzie. Był wstrząsający. O tym, co się tu dzieje, chcę opowiedzieć wszystkim znajomym. To może mały krok, ale przecież małe kroki zmieniają świat – mówi Peyronel konspiratorskim tonem.

Ostrożność nie zawadzi, bo choć to wycieczka turystyczna, nie wiadomo w zasadzie, czego się spodziewać. Weźmy choćby incydent z dyktafonem: jeden z pasażerów nagrywa słowa przewodniczki. – Proszę to skasować, inaczej wezwę ochronę – spotyka się z jej niespodziewaną reakcją. – Przypominam, że podpisał pan zgodę na przeszukanie rzeczy osobistych. To dla pana bezpieczeństwa. Nie chcę, żeby pan wpadł w tarapaty – słyszy zaskoczony turysta. Na tej wycieczce lepiej nie drażnić organizatora.

Wizja Howarda Pew

Organizatorem jest firma Suncor, która w porozumieniu z lokalną agencją turystyczną, dla celów piarowskich, dwa razy w tygodniu wpuszcza autokar na teren swojej kopalni. Suncor, założony w latach 60., był niekwestionowanym pionierem w wydobywaniu ropy z piasków roponośnych na skalę przemysłową. Za przedsięwzięciem stał Amerykanin J. Howard Pew, prezes przedsiębiorstwa Sun Oil z Filadelfii. „Gdyby nasza organizacja nie podejmowała regularnie tego rodzaju przedsięwzięć, stałaby się miękka i bezużyteczna”, miał powiedzieć Pew, co dobrze odzwierciedlało jego zasadę działania.

Inwestycja Sun Oil w 1964 r., warta ćwierć miliarda dolarów amerykańskich, była największą w tym czasie zagraniczną inwestycją prywatnego kapitału w Kanadzie, przy tym bardzo ryzykowną – nikt wcześniej nie sprawdził, czy niekonwencjonalna eksploatacja piaskowych złóż się opłaca. Przez 20 lat amerykański inwestor wydobywał najdroższą ropę na świecie i ponosił straty. Na osłodę w latach 70. przyszedł skok cen ropy, który pozwolił przez chwilę cieszyć się zyskami.

Jednak prawdziwy boom, dzięki któremu Pew wspominany jest dziś nie jako szaleniec, ale jako wizjoner, nastąpił na progu XXI w. W ciągu 12 lat cena baryłki ropy wzrosła czterokrotnie (z 18 dol. w 1998 r. do 83 dol. dzisiaj). Ten skok wywołał w Albercie lawinę inwestycji. Do Kanady i USA dołączyły Francja, Chiny, Południowa Korea, Japonia, Emiraty Arabskie, Rosja, Norwegia...

Dziś reprezentowane są tutaj największe światowe koncerny naftowe. To rekordowy projekt kapitałowy rzędu 200 mld dol. (w ostatnich latach kursy dolarów kanadyjskiego i USA zrównały się), a jednocześnie największe przedsięwzięcie sektora energetycznego na świecie. Ropy na pewno nie zabraknie, bo geolodzy oceniają, że zasoby (łącznie z tym, czego przy dzisiejszych technologiach nie da się jeszcze wydobyć, ale kiedyś może będzie można) kryją więcej ropy, niż dotychczas wydobyto na całym świecie.

Wycieczka nie zadowala ekologów. Ciężarówki z roponośnym piaskiem przesuwają się gdzieś w oddali niczym słonie na źle zorganizowanym safari. – Gdyby można było choć zobaczyć stawy zanieczyszczone ropą, w których przed dwoma laty zginęło 1600 kaczek wędrownych – wzdycha z żalem Peyronel.

Firmie Syncrude, innemu wielkiemu przedsiębiorcy, wytoczono wówczas proces w sądzie „za niedopatrzenie skutkujące doprowadzeniem do katastrofy ekologicznej”. Wstrząsające zdjęcia ptaków w agonii trafiły na pierwsze strony dzienników w Kanadzie. Te same fotografie znalazły się potem, za sprawą organizacji Corporate Ethics International, na billboardach w dużych miastach USA. Pod spodem widniał napis: „Rethink Alberta”, czyli zastanów się nad Albertą – w domyśle: nie podróżuj do tej prowincji, bo po co dawać zarobek bezdusznikom, którzy mordują przyrodę?

Ten czarny piar, organizowany przez prężne organizacje ekologiczne, nie podoba się kanadyjskim przedsiębiorcom. Tereny kopalni i tak już przypominają oblężoną twierdzę, bo chętnych, żeby wejść i napsuć krwi biznesowi, nie brakuje. Ogrodzenia, ochrona, tablice z ostrzeżeniami. Przed rokiem te zabezpieczenia sforsowali członkowie Greenpeace. Ułożyli wielki napis widoczny z samolotu: „Piaski roponośne – zbrodnia wobec klimatu”. Te działania ekologów odnoszą chyba skutek, bo w czerwcu 2010 r. pod wpływem opinii publicznej miasto Bellingham, jako pierwsze w USA, wprowadziło ograniczenia na korzystanie z kanadyjskiej ropy.

 

 

Tylko dwa litry

Garden party w Edmonton, stolicy Alberty, dla polonijnych kół akademickich i biznesowych: gustownie urządzony dom jednej z członkiń klubu, zadbany ogród, swobodna atmosfera, język angielski przeplata się z polskim. W śmietance polskiej emigracji w Edmonton nie brak inżynierów. Alberta, najbogatsza prowincja Kanady, która lwią część swej fortuny zawdzięcza surowcom naturalnym, od dziesięcioleci z otwartymi ramionami przyjmowała techników.

Niektórzy polscy naukowcy przyjechali do tego kraju na stypendia jeszcze w czasach PRL. Inni – jak Michał Szyling, który po wyjeździe z Polski pracował dla Suncor – przybyli jako studenci i dokończyli studia tutaj. Tych absolwentów łatwo poznać po stalowej obrączce na małym palcu. – Mit głosi, że obrączki te robiono z żelaza na pamiątkę mostu, który zawalił się w Quebecu. Mają stale przypominać kanadyjskim inżynierom o sumienności zawodowej i pokorze – mówi Szyling. Dom w eleganckiej dzielnicy Edmonton to namacalny znak, że lata emigracji zaowocowały sukcesem.

Łatwo jest przyjechać do Alberty i zrobić zdjęcia pod światło, na których dym jest czarny jak smoła, a potem rozdmuchać sprawę do niewiadomo jakich rozmiarów – mówi inny polski inżynier, pracujący niegdyś dla kanadyjskiej instytucji rządowej. A co ze statystykami, z których wynika, że przemysł truje środowisko? – Statystyki nie kłamią, ale kłamcy używają statystyk! – pada zdecydowana odpowiedź. Liczby niewiele mówią laikom, a w ustach ekologów odgrywają rolę zaklęć.

Ci ostatni twierdzą na przykład, że wydobycie ropy z piasków roponośnych jest o 20 proc. bardziej energochłonne niż pozyskiwanie ropy z innych źródeł. Brzmi poważnie, prawda? Ale znaczy tak naprawdę tyle, że do wydobycia każdych 100 litrów ropy firmy zużywają zamiast 10, jak normalnie, 12 z tych 100 l. Cała awantura jest więc o dwa dodatkowe litry ropy. To niewiele, zważywszy że pozostałe 88 i tak zatruwa atmosferę, gdy wydostaje się w postaci spalin z rur wydechowych samochodów. – Jeżeli chcecie być ekologiczni, zamiast potępiać sektor wydobywczy za energochłonne wydobycie, sami przesiądźcie się na rowery! – konkluduje inżynier.

Królestwo Mordoru

Na lotnisku na obrzeżach Fort McMurray, wokół którego rozmieszczone są kopalnie, stoją awionetki. Młodzi piloci dyżurują w klubowym barze gapiąc się w telewizor. Wśród nich jest Roy, który za sterami Cessny siada średnio raz dziennie. – Zależy, ilu klientów się trafi – mówi. Najczęściej lata do ośrodków na północy, takich jak Fort Chipewyan, o dwie godziny lotu ku ujściu rzeki Athabaska. Gęsty, soczysty las borealny, rozległy jak ocean, rozciąga się po horyzont. Las mokry, nieprzebyty. Jest droga, ale przejechać nią można tylko zimą, gdy lód skuje moczary. Latem pozostaje spływ rzeczny, ale dziś, gdy czas to pieniądz, klient woli raczej latać samolotem.

O ten las też jest dużo pretensji, bo otwarta rana kopalni odkrywkowych pośród takiego morza zieleni wygląda paskudnie. Dziewicza puszcza, która pokryła Amerykę Północną 10 tys. lat temu, została tu wycięta w pień. Wykopaliska w kolorze gliny i czarnoziemu, nazywane przez ekologów Królestwem Mordoru w nawiązaniu do mrocznej krainy z „Władcy pierścieni”, to przede wszystkim kraina olbrzymich i bardzo drogich maszyn. Sznurki samochodów ciężarowych transportujących piasek widziane z samolotu nasuwają skojarzenie z uwijającymi się szeregami mrówek. Ludzkie oko, niewsparte wiedzą, ulega złudzeniu: nie potrafi uchwycić skali operacji. A ta rzeczywiście imponuje: każda mrówka to kosztujący prawie 5 mln dol. Caterpillar 797 – wywrotka zabierająca za każdym kursem 350 ton piachu. Z bliska taki żelazny potwór przypomina piętrową willę. Dość powiedzieć, że każda z sześciu opon ciężarówki ma 4 m wysokości i waży 5 t, a do jej oblanej gumą konstrukcji trzeba tyle stali, ile do budowy dwóch średniej wielkości aut osobowych. Cena każdej opony to – bagatela! – 40 tys. dol.

Tym największym na świecie wywrotkom towarzyszą wysokie na sześć pięter koparki. Jedna szufla zagarnia blisko 100 t piachu. Uderzająca w tej operacji gigantomania ma oczywiste uzasadnienie. Produkcja ropy z tutejszych kopalni odkrywkowych idzie w setki tysięcy baryłek dziennie. Te setki tysięcy trzeba pomnożyć przez 2 t piachu – tyle potrzeba do produkcji każdej baryłki. Codziennie przerzuca się więc ponad milion ton piachu. Jedna z firm podaje, że od 1967 r. przekopała tyle ziemi, że można to porównać z wydrążeniem siedmiu Kanałów Panamskich. Biznes funkcjonuje w dzień i w nocy, bez przerwy – nawet w Boże Narodzenie.

W ten sposób, metodą odkrywkową, wydobywana jest większość albertyńskiej ropy. Gros wypompowywane jest jednak przez tradycyjne odwierty. O to ekolodzy też mają pretensje, bo to ropa nietypowa, w zasadzie nie ropa, tylko bitumen, smolisty półprodukt, z którego ropę uzyskuje się potem w skomplikowanych procesach chemicznych. Chodzi o to, że w celu przepompowania trzeba bitumen roztopić jeszcze pod ziemią, a to wymaga wysokiej temperatury i ogromnych ilości sprężonej pary wodnej. Gdy ogromne masy wody podgrzewane są gazem ziemnym, kłęby gazów cieplarnianych ulatują w atmosferę. Kanada już odstąpiła od zobowiązań Protokołu z Kioto o redukcji emisji dwutlenku węgla, bo wraz z gwałtownym rozwojem przemysłu naftowego, a zwłaszcza rafineryjnego, proekologiczne ideały powędrowały na śmietnik.

Zachód słońca nad piaskami

Droga przecina teren niegdyś poddany eksploatacji. Teraz to kraina księżycowa – piach jak na Saharze, gdzieniegdzie tylko kępa trawy. Tu firmy wydobywcze mają w przyszłości odtworzyć puszczę. Czy to zrobią? Ekolodzy obawiają się, że nie. Bo jak zmusić firmy do wypełnienia zobowiązań, gdy wydobycie się skończy? Niby pobrano od przedsiębiorców depozyty pieniężne na rekultywację terenu, ale są śmiesznie małe w porównaniu z faktycznymi kosztami. Firmy bronią się, dowodząc, że już wydają na odbudowę środowiska miliony dolarów. Fakt faktem, na razie jednak dopiero skrawek ziemi otrzymał rządowy certyfikat potwierdzający udaną rekultywację.

Na poboczu drogi młody mężczyzna parkuje Pontiaca Sunfire i robi zdjęcia pustynnemu krajobrazowi. Świetlista tarcza słońca chyli się ku zachodowi, nurzając ostatnie promienie w stawie z płuczką. W oddali wysokie kontury kominów niczym strzeliste maszty fregat na obrazach Ajwazowskiego. Aktywność fotografa przyciąga uwagę przypadkowych kierowców. – Co pan tu robi? – pyta Jim Korycki, 50-letni mieszkaniec Fort McMurray, który specjalnie zatrzymał samochód. Korycki jest przedsiębiorcą. Prowadzi serwis mechaniczny współpracujący z przemysłem wydobywczym. Wyraźnie nie podoba mu się, że ktoś tutaj węszy z aparatem. Niewiele może jednak poradzić, bo to droga publiczna, więc zatrzymać się na niej może każdy.

W czym nasza ropa jest gorsza od tej z Arabii Saudyjskiej czy Iraku? – pyta z przejęciem w głosie. – Nie wysyłamy żołnierzy na Bliski Wschód ani nie przyczyniamy się do finansowania arabskiego terroryzmu. Nikt z naszego powodu nie ginie na wojnie. Zajmujemy mniej niż 1 proc. lasów w prowincji Alberta, a teren, który wykorzystujemy, przywrócimy do dawnego stanu, gdy tylko wydobycie się skończy. Czy to naprawdę wielka zbrodnia?

100 tys. osób pracuje w przemyśle związanym z piaskami, a kolejne 200 tys. znalazło dzięki temu pracę w usługach. To korzyść odczuwalna, bliska, codzienna, o wiele bardziej namacalna niż prawda ekologów o ociepleniu klimatu. – Piaski roponośne Alberty wcale nie wypadają najgorzej na światowej mapie trucicieli – pocieszają się miejscowi. Ktoś obliczył nawet, że elektrownie węglowe w USA emitują 60 razy więcej gazów cieplarnianych.

Dlatego Korycki najchętniej posłałby ekologów do diabła, a dziennikarzy razem z nimi. Uważa, że ci ostatni mogą wyrządzić szkodę zwykłym ludziom. Niewielkie przedsiębiorstwo to jego całe życie. Budował je przez 30 lat. – Czy naprawdę byłoby lepiej, gdybym poszedł na bruk? – pyta.

Polityka 48.2010 (2784) z dnia 27.11.2010; Na własne oczy; s. 108
Oryginalny tytuł tekstu: "Tłuste piaski"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kultura

Czytamy i oceniamy nowego Wiedźmina. A Sapkowski pióra nie odkłada. „Pisanie trwa nieprzerwanie”

Andrzej Sapkowski nie odkładał pióra i po dekadzie wydawniczego milczenia publikuje nową powieść o wiedźminie Geralcie. Zapowiada też, że „Rozdroże kruków” to nie jest jego ostatnie słowo.

Marcin Zwierzchowski
26.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną