Policja sztokholmska wie, że należy zamachy kojarzyć z e-mailem po szwedzku i arabsku, wysłanym do agencji prasowej TT, który zapowiada wojnę przeciwko społeczeństwom zachodnim, taką samą jak ta, która toczy się w Afganistanie i na Bliskim Wschodzie. Dwa szczegóły e-maila kojarzą ostrzeżenie ze Szwecją. Pierwszy explicite, mówi o pochodzeniu karykaturzysty objętego fatwą (orzeczeniem ajatollahów) za rysunek Mahometa w satyrycznym piśmie duńskim, Larsa Vilks. Drugi odnosi się implicite do aresztowania twórcy portalu WikiLeaks, Juliana Assange’a, który poszukiwany jest w Szwecji miedzynarodowym listem gończym.
Opublikowanie wycieków z depesz dyplomatów amerykańskich, lecz także saudyjskich na temat szczegółów operacji afgańskich, a także sugestii Rijadu o potrzebie zbombardowania miast w Iranie, który od lat stara się konkurować z Arabią Saudyjską o przywództwo świata islamu, przyczyniło się do zawiązania nieformalnego sojuszu między hackerami i talibami. Jedni solidarnie bronią WikiLeaks atakując portale ważniejszych instytucji szwedzkich, drudzy natomiast cieszą się z dostępu do informacji, które mają dowodzić słuszności ich własnych, fundamentalistycznych poglądów.
Kim byli zamachowcy ze Sztokholmu? Policja domyśla się ostrożnie, że mogli być cudzoziemcami. Ostrzejsza hipoteza nie wchodzi w grę ze względu na wszechpanującą tam poprawność polityczną. Dopóki nie ma dowodów – nie ma oskarżeń. Szwecja jest jednym z najbardziej przyjaznych cudzoziemcom państw Zachodu. Azyl, pomoc, utrzymanie, przystosowanie do tamtejszych warunków, opieka zdrowotna, zaplecze edukacyjne – takich warunków nie oferuje nikt inny.