Świat

Tu się strzela

Arizona broni prawa do broni

Obywatelski ruch Minutemen Project gromadzi ludzi, którzy nie ufając władzom federalnym, skrzyknęli się, by chronić granicę przed nielegalnymi imigrantami. Obywatelski ruch Minutemen Project gromadzi ludzi, którzy nie ufając władzom federalnym, skrzyknęli się, by chronić granicę przed nielegalnymi imigrantami. David Kadlubowski / Corbis
Legenda i etos Dzikiego Zachodu w Arizonie wciąż są żywe. Podobnie jak przywiązanie do broni.
Arizona ma jedne z najbardziej liberalnych przepisów dotyczących broni palnej.Keith Dannemiller/Corbis Arizona ma jedne z najbardziej liberalnych przepisów dotyczących broni palnej.
Z takiego Glocka strzelał zamachowiec w Tuscon.St. Petersburg Times/ZUMAPRESS/Corbis Z takiego Glocka strzelał zamachowiec w Tuscon.
Tombstone żyje z turystów – miasteczko zamieniono w skansen.a rancid amoeba/Flickr CC by SA Tombstone żyje z turystów – miasteczko zamieniono w skansen.

Szeryf hrabstwa Pima Clarence Dupnik nie mógł bardziej narazić się swoim krajanom. „Arizona to mekka gniewu, nienawiści i kołtunerii. Śmieszny stan, amerykańskie Tombstone” – powiedział po masakrze w Tucson, gdzie 22-letni Jared Loughner zabił sześć osób i ciężko postrzelił w głowę kongresmenkę Gabrielle Giffords. Szeryfowi przypomniano, że ma pilnować porządku, a nie komentować. Gubernator Jan Brewer musiała bronić reputacji swego stanu, który ucierpiał już w zeszłym roku po uchwaleniu przez miejscową legislaturę ustawy antyimigracyjnej.

Do niedawna Arizona płynęła na fali pomyślności jak cały południowy zachód USA. Przybywa tu mieszkańców uciekających z regionów upadającego tradycyjnego przemysłu. Przyciąga ich doskonały, zdrowy mimo upałów klimat. Turystów nęcą cuda natury. Wielki Kanion dostarcza niezwykłych wrażeń – stojąc nad jego brzegiem patrzy się z góry na szybujące w jego otchłaniach awionetki. W kanionie Walnut podziwiamy wykute w skalnych ścianach mieszkalne jaskinie prekolumbijskich Indian. Nieopodal jest gigantyczny krater o średnicy półtora kilometra powstały po upadku meteorytu. Na południu, aż do granicy z Meksykiem, rozciąga się pustynia pokryta kaktusami. Pejzaże te inspirują artystów – Frank Lloyd Wright mieszkał tu przez ostatnie 20 lat życia, pochodzi stąd Steven Spielberg, a Emir Kusturica nakręcił „Arizona Dream”. Przyroda jest więc wielkim atutem Arizony, z mieszkającymi tam ludźmi sprawa jest bardziej skomplikowana.

Różne światy

W Arizonie współistnieją kontrastujące ze sobą światy. Przy granicy z Utah mormoni praktykują wielożeństwo, na południu dominują katolicy i baptyści. Rezerwat Indian Nawaho to ogromne samorządne terytorium indiańskie, gdzie ogląda się widoki rzadko spotykane w USA – domki rudery i wraki starych samochodów w podwórzu, pijani piesi idący nocą wzdłuż drogi. Krainy Indian Nawaho i Hopi nie mają wiele wspólnego z osadami zamożnych białych ranczerów na południu i masowo osiedlających się w stanie emerytów i weteranów wojsk. Przez ponad 300 lat na dzisiejszym terytorium Arizony rządzili Hiszpanie, od początku XIX w. wypierani przez Anglos (terminem tym we współczesnej Ameryce określa się białych mieszkańców) i wyrzuceni przez nich na dobre po wojnie amerykańsko-meksykańskiej w 1847 r. Jak wszędzie na zachodnim pograniczu osadnicy musieli twardo walczyć o przeżycie. Na oddalonych o tysiące mil od Waszyngtonu terenach, które weszły do unii jako 48 stan dopiero w 1912 r., pionierzy byli zdani na siebie. Przetrwanie umożliwił wynalazek rewolweru i jego masowa produkcja w zakładach pułkownika Samuela Colta.

Legenda i etos Dzikiego Zachodu w Arizonie są wciąż żywe. 100 km na południowy wschód od Tucson, tuż przy granicy z Meksykiem, leży Tombstone, miasteczko, które szeryf Clarence Dupnik słusznie uznał za duchową stolicę stanu. Kopalnia srebra od dawna przyciągała tu awanturników z całego kraju. W 1881 r. na rancho OK Corral sprawny szeryf Virgil Earp, jego bracia i John „Doc” Holliday skutecznie rozprawili się z bandą Clantonów. Była to najsłynniejsza bitwa pogranicza, uwieczniona w westernach takich jak „Strzelanina w OK Corral”.

Dziś Tombstone żyje z turystów – miasteczko zamieniono w skansen. Po uliczkach spacerują kowboje, jeżdżą dyliżanse, palą się gazowe latarnie, a w miejscowej restauracji można zjeść befsztyk wielkości trzech dłoni. Główną atrakcją jest inscenizacja historycznego pojedynku, zawsze w plenerze i przez mężczyzn przebranych w odpowiednie stroje. Padają strzały, czuć zapach prochu, trupy walą się na ziemię.

Współcześni następcy braci Earp też kochają swoje strzelby. Polowania i strzelanie do celu jest ulubioną rozrywką mieszkańców Arizony. Jest to również stan, w którym przepisy dotyczące broni palnej są jednymi z najbardziej liberalnych w całych Stanach. W 2009 r. gubernator Brewer podpisała ustawę pozwalającą na wnoszenie naładowanych pistoletów do barów i restauracji. W lipcu ub. roku Arizona stała się trzecim, po Alasce i Vermont, stanem, w którym po ukończeniu 21 lat można nosić przy sobie ukrytą broń. Przy czym Alaska i Vermont są stanami wiejskimi, a w Arizonie większość ludzi mieszka w miastach. Dominujący w stanowym kongresie republikanie forsują teraz prawo, które umożliwiłoby wykładowcom uniwersyteckim wnoszenie broni na uczelnię.

 

 

Powiększony magazynek

Mimo objawów choroby psychicznej sprawca mordu Jared Loughner nie miał problemów z zakupem pistoletu Glock 19 i amunicji. Wszystko kupił w supermarkecie Wal-Mart. Używał powiększonego magazynka na 33 naboje, co umożliwiło strzelanie non stop bez ładowania. Powiększone magazynki były zabronione w USA w latach 1994–2004 po uchwaleniu ustawy o zakazie półautomatycznej broni ofensywnej typu wojskowego. Ustawa jednak wygasła i mający wówczas większość w Kongresie republikanie nie przedłużyli jej.

Po masakrze w Tucson odezwały się głosy, aby zakaz przywrócić. Gdyby zabójca posługiwał się standardowym magazynkiem z 10 nabojami, zginęłoby mniej ofiar. Przeciwnicy restrykcji zareagowali błyskawicznie – nie mówmy o broni, ale o tym, jak zapobiec jej użyciu przez przestępców lub psychopatów. Nie można ograniczać możliwości samoobrony przestrzegającym prawa obywatelom. Starsza pani może nie trafić napastnika pierwszym strzałem – argumentował całkiem na serio ekspert w programie radia NPR. Trzeba jej dać szansę.

Jak widać, mieszkańcy Arizony częściej zgadzają się z tymi argumentami niż z postulatami lobby kontrolowanego dostępu do broni. Gdyby więcej osób na wiecu Giffords było uzbrojonych – mówią – szaleńca można byłoby szybciej unieszkodliwić. Kongresmenka też miała broń, ale została zaskoczona. Sędzia John McCarthy Roll, który zginął, także ją miał i potrafił strzelać, ale tego dnia szedł do kościoła, więc nie zabrał pistoletu ze sobą. Druga poprawka do konstytucji (o prawie do posiadania i noszenia broni) to rzecz święta. Po masakrze dobrzy obywatele Arizony rzucili się do sklepów z bronią i pistolety Glock wykupiono jak ciepłe bułeczki. Mieszkańcy obawiali się, że jak zawsze po jatce rząd ograniczy dostęp do broni.

Mieszkańcy Arizony mają powody, aby obawiać się o bezpieczeństwo. Obok leży Meksyk. Inne stany też graniczą z Meksykiem, ale np. dla Teksasu jest to szeroka rzeka Rio Grande, a w Kalifornii granica jest doskonale strzeżona. Tymczasem prawie 800-kilometrowa granica z Arizoną biegnie przez pustynię, dlatego stała się ulubioną furtką dla nielegalnych imigrantów. A ostatnio także gangsterów z meksykańskich karteli narkotykowych. Indocumentados przyjeżdżają za chlebem, podejmują się prac, jakich nie wezmą Amerykanie, ale zdarzają się wśród nich złodzieje, bandyci i gwałciciele. Gangi narkotykowe werbują współpracowników wśród latynoskich gastarbeiterów i załatwiają tu swoje krwawe porachunki. Dochodzi do starć z ranczerami, padają zabici. Jak dawniej, w czasach westernu.

Ekstremizm cnotą

W 2004 r. w Kalifornii i Arizonie powstał Minutemen Project – projekt obywatelski mieszkańców, którzy sfrustrowani biernością władz federalnych postanowili sami zadbać o ochronę granic przed nielegalnymi imigrantami. Jeden z założycieli ruchu zarabiał na życie jako aktor w inscenizacjach pojedynku w Tombstone. Minutemeni (nazwa nawiązuje do amerykańskich patriotów w wojnie o niepodległość) patrolują w grupach granicę z Meksykiem – uzbrojeni w GPS i lornetki wypatrują nielegalnych przybyszów z południa, donoszą o ich pojawieniu się agentom Border Patrol albo sami próbują ich zatrzymywać. Ruch zrzesza emerytów, osoby z nadwyżką wolnego czasu i współczesnych nomadów wędrujących po kraju w wozach campingowych. Liderzy, których telewizja Fox News wylansowała na dzielnych obrońców kraju przed inwazją z południa, nie kryją niechęci do Latynosów w ogóle, z legalnymi włącznie. Widzą w nich potencjalnych przestępców albo zagrożenie rekonkwistą. Latynosi stanowią dziś ponad 30 proc. populacji Arizony i stale ich przybywa.

O minutemenach ucichło w ostatnich latach po kłótniach między przywódcami. W walce o uszczelnienie granicy inicjatywę przejęły republikańskie władze Arizony. W kwietniu 2010 r., kiedy przemytnik imigrantów zabił miejscowego ranczera, kongres stanowy uchwalił najsurowszą w Ameryce ustawę przeciw nielegalnej imigracji. Nakazuje ona imigrantom noszenie przy sobie dokumentów poświadczających prawo pobytu w USA, a policji pozwala zatrzymywać wszystkich podejrzanych o nielegalny status.

Ustawa wywołała burzę. Lobby latynoskie i obrońcy praw człowieka oskarżyli jej autorów o rasizm. Twierdzili, że jeśli policja będzie miała możliwość legitymowania wszystkich podejrzanych, istnieje duże prawdopodobieństwo, że będą wybierać do kontroli i nękać ciemnoskórych brunetów z hiszpańskim akcentem. Zaczęły się demonstracje, rzecznicy imigrantów wezwali do bojkotu Arizony, a arcybiskup Los Angeles kardynał Roger Mahony nazwał ustawę nazistowską. Zaprotestował rząd Meksyku, którego prezydent Felipe Calderon skrytykował ją w przemówieniu przed połączonymi izbami Kongresu USA.

Ostatnie dwa lata przyniosły w Arizonie zaostrzenie sporów między dominującymi w stanie republikanami a pokrzepionymi po zwycięstwie Obamy demokratami. Miejscowi emeryci i kombatanci – potężny elektorat stanu – wrogo przyjęli plany reformy opieki zdrowotnej, gdyż posiadają już dobre ubezpieczenia i obawiają się cięć funduszu Medicare. Lokalny kandydat Tea Party na przyjęciach dla sponsorów swej kampanii popisywał się strzelaniem z karabinu M-16. Minimalne zwycięstwo Giffords w wyborach rozwścieczyło jej wrogów. Kiedy kongresmenka poparła Obamacare, nieznani sprawcy roztrzaskali szyby w jej biurze. Arizona ma tradycje prawicowego ekstremizmu – dała krajowi senatora Barry’ego Goldwatera (1909–98), który nauczał, że „ekstremizm w obronie wolności jest cnotą”. Przez dłuższy czas mieszkał tutaj i planował swój atak na budynek federalny w Oklahoma City największy terrorysta w dziejach Ameryki – Timothy McVeigh.

Czy kumulujący się klimat ksenofobii, nietolerancji, w połączeniu z kulturą broni, to gleba szczególnie sprzyjająca wykluwaniu się potworów w rodzaju Jareda Loughnera? A może rozwiązania zagadki szukać trzeba w luźnej więzi społecznej w Arizonie, stanie „wiecznych nowo przybyłych” – jak to określił, w rozmowie z dziennikiem „Washington Post”, mieszkający w Arizonie antropolog Thomas Sherdidan. Ale być może szeryf Dupnik się myli i furia samotnego mordercy z Tucson – jak twierdzą konserwatyści – nie ma nic wspólnego z politycznym i społecznym kontekstem. Sprawca w śledztwie milczy. Mieszkańcy Arizony czują się urażeni, że z powodu jednego psychopaty ich piękny stan uznano za gniazdo wszelkiego zła.

Mają sporo racji. Antyimigracyjna ustawa spotkała się z poparciem większości Amerykanów. W Arizonie działa 10 grup „patriotycznej milicji”, kultywującej obsesyjną nieufność do rządu federalnego, ale w Michigan i Teksasie jest ich dużo więcej. Liczba zbrodni z nienawiści (agresja przeciw mniejszościom etniczno-rasowym i seksualnym) w stosunku do liczby mieszkańców w niektórych stanach jest również wyższa. Arizona to po prostu Ameryka, tylko nieco bardziej konserwatywna.

Autor jest korespondentem PAP w Waszyngtonie.

Polityka 04.2011 (2791) z dnia 21.01.2011; Świat; s. 39
Oryginalny tytuł tekstu: "Tu się strzela"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną