Mosze Kacaw uśmiechał się do ostatniej chwili. „Nie, to niemożliwe” – miał powiedzieć, gdy usłyszał orzeczenie. A jednak: 30 grudnia sąd uznał ósmego prezydenta Izraela za winnego zgwałcenia pracowniczki swojego resortu, gdy był ministrem turystyki, oraz molestowania seksualnego dwóch pracownic pałacu prezydenckiego, gdy był już głową państwa. Prawnicy Kacawa zapowiedzieli apelację, ale w zgodnej opinii ekspertów dowody przeciwko niemu są miażdżące, sędziowie nazwali jego wersję wydarzeń „stekiem kłamstw”. W ubiegłym tygodniu przed sądem w Tel Awiwie rozpoczęła się faza orzekania kary. Prezydent Kacaw na pewno trafi za kraty – za gwałt grozi w Izraelu od 4 do 16 lat więzienia.
– Ktokolwiek popełni przestępstwo, szeregowy obywatel czy prezydent, musi wiedzieć, że zostanie przesłuchany i osądzony – mówi była prokurator Irit Baumhorn, jedna z oskarżycielek w sprawie Kacawa.
W Izraelu procesy wysokich rangą polityków stały się już codziennością. Na ławie oskarżonych siądzie niebawem były premier Ehud Olmert, oskarżony o przyjmowanie łapówek, fałszowanie dokumentów i unikanie podatków. Sam Kacaw zastąpił na urzędzie prezydenta Ezera Weizmana, zmuszonego do dymisji po ujawnieniu 300 tys. dol. łapówek, jakie przyjął od zagranicznych biznesmenów, będąc jeszcze członkiem Knesetu. Weizman uniknął sądu, gdyż sprawy się przedawniły.
Za kratami
Na świecie w więzieniach siedzi dziś czterech eksprezydentów. Najwyższy wyrok otrzymał Chen Shui-bian z Tajwanu – w 2009 r. sąd w Tajpej skazał go wraz z żoną na dożywocie za wyłudzenie 3 mln dol.