Tomasz Czech, Aleksandra Lipczak: – W lipcu zamyka pan słynną restaurację El Bulli na dwa lata. Zmęczyły pana rankingi, nagrody, konkurencja?
Ferran Adriŕ: – El Bulli była pięć razy najlepszą restauracją świata, sześć razy drugą, kilka razy trzecią. Tytuły honoris causa, przewodniki, gwiazdki – już mnie to nie motywuje. Ale uwaga, ktoś może powiedzieć: dajecie sobie na luz. Nic z tych rzeczy!
Powiedział pan jednak, że El Bulli nie będzie już nigdy najlepszą restauracją świata.
El Bulli nie będzie już nigdy restauracją. Będzie centrum twórczym.
A to w ogóle była kiedykolwiek tylko restauracja?
Była nią w takim sensie, że ludzie przychodzili i płacili za to, co zjedli. Ale po pierwsze: nie mogli wybrać, co zjedzą, bo był tylko jeden możliwy zestaw dań. To nie do pomyślenia w restauracji. W czasie kolacji każdy próbował 50 różnych dań. W 2002 r., kiedy El Bulli zaczęło być sławne, postanowiliśmy nie otwierać w porze obiadowej. Na dodatek działaliśmy tylko przez 6 miesięcy w roku. Resztę czasu poświęcaliśmy na badania i eksperymenty z nowymi daniami. Ile jest podobnych miejsc na świecie? Zero.
Więc El Bulli to restauracja wyjątkowa?
To fenomen, który przekracza granice kuchni i kultury. Nie do wiary, że uprawiając radykalną awangardę staliśmy się tak popularni! Boom związany z kuchnią w Katalonii i Hiszpanii to zresztą bardzo ciekawe zjawisko. Kuchnia stała się tu nowym rock’n’rollem.
Jak to się zaczęło?
Zwróćcie uwagę na ten „New York Times Magazine” (wskazuje na oprawioną okładkę, która wisi na ścianie).