Wieczorami samochody na zatłoczonym Prospekcie Kutuzowskim toczą się powoli w kierunku bogatych przedmieść Moskwy. Delikatesy Azbuka Wkusa (Alfabet Smaku) to dla wielu rosyjskich vipów obowiązkowy przystanek w drodze do domu. Można tu spotkać wicepremiera Igora Szuwałowa, ministra edukacji Andrieja Fursienkę czy minister zdrowia Tatianę Golikową. Wybredni klienci mogą tu kupić chińskie winogrona (w przeliczeniu 390 zł za kg), sałatkę z krewetek (70 zł za 100 g), pomidorki prosto z Baku (50 zł za kg), do tego chleb razowy (30 zł za bochenek). W dziale deserów świeżo wypiekane torciki po kilkaset złotych, a do sekcji win lepiej nie wchodzić bez złotej karty kredytowej.
Asortyment w Azbuce Wkusa nie zna granic: można tu znaleźć produkty z całego świata w cenach, o jakich nie śniło się paryżanom, nowojorczykom czy tokijczykom. Ale w Rosji, przynajmniej w pewnych kręgach, narzekanie na drożyznę nie jest w dobrym tonie. Tym bardziej że Azbuka to przecież jeszcze nie jest sklep z najwyższej półki, tylko taki supermarket dla bogaczy. – Facet w kolejce przede mną wydał 150 tys. rubli [15 tys. zł] na trzy butelczyny – wspomina znajoma Amerykanka mieszkająca w Moskwie. Uśmiech obsługi jest zarezerwowany tylko dla zamożnych klientów.
Pensja jak numer telefonu
W ciągu pierwszego pokryzysowego roku liczba miliarderów w Moskwie wzrosła z 21 do 79. Tym samym rosyjska stolica oficjalnie wyprzedziła Nowy Jork. Stosunek średniego dochodu 10 proc. najbogatszych mieszkańców Rosji do średnich zarobków 10 proc. najbiedniejszych sięga 17:1. – W Europie ten współczynnik wynosi od 8 do 12, a tamtejsze statystyki ujmują całość dochodów.