Prucie po szwach
Sieroty po ZSRR. Jak sobie dziś radzą byłe republiki radzieckie
Sami Rosjanie, twórcy imperium, masowo wracali do matki ojczyzny. Jeszcze w 1991 r. ponad 20 mln z nich organizowało sobie życie na peryferiach. Dziś w nierosyjskich republikach, zgodnie z danymi rosyjskiej agencji Fergana, mieszka około 13 mln: są ledwie tolerowaną mniejszością. Język rosyjski stracił na znaczeniu wszędzie poza Białorusią i Kirgistanem. Młodzież dawnych peryferii nie marzy już o studiach na uniwersytetach Moskwy i Petersburga. Jedzie na Zachód, do uczelni Zatoki Perskiej, Dalekiego Wschodu i Ameryki. Rosja przestała być głównym punktem odniesienia.
Jednak Kreml nadal dzieli świat na daleką i bliską zagranicę, zaliczając do tej ostatniej wszystkie byłe republiki radzieckie, które traktuje jak strefę wyłącznych interesów. Podpiera zachwianą pozycję metropolii Związkiem Celnym Rosji, Białorusi i Kazachstanu, który ma stać się zalążkiem wschodniego odpowiednika UE. Patronuje anty-NATO, czyli Organizacji Układu Zbiorowego Bezpieczeństwa. Rywalizuje z Pekinem o palmę pierwszeństwa w Szanghajskiej Organizacji Współpracy oraz z USA o dominację wojskową w Azji Środkowej. Rosja jest wreszcie liderem Wspólnoty Niepodległych Państw (WNP), powołanej przez wszystkie byłe kraje ZSRR z wyjątkiem republik bałtyckich.
Czerwone gwiazdy, sierpy i młoty, pomniki Lenina i pomniki wdzięczności Armii Radzieckiej nie wszędzie poszły na śmietnik. Ale WNP nie stała się motorem reintegracji, lecz instrumentem cywilizowanego rozwodu z Rosją. Coraz częściej w myśl zasady: im dalej od Moskwy, tym lepiej. Dla dawnych 15 republik związkowych, a zwłaszcza dla ich przywódców, utrata niepodległości byłaby katastrofą przekreślającą ogromne korzyści polityczne i finansowe wynikłe z upadku kolosa. 15 to zresztą liczba myląca.