Takie partie już od przynajmniej dwóch lat powstają w kolejnych krajach Europy Środkowej. Ich olśniewające sukcesy jednak trudno zauważyć, bo partie te kończą się równie szybko, jak powstały.
Najbardziej spektakularny był wzlot i upadek ugrupowania Spraw Publicznych (VV) w Czechach. Ta partia wegetowała przez lata na peryferiach życia publicznego, aż w ub. roku wsparta finansowo przez bogatego biznesmena, oraz medialnie przez popularnego dziennikarza telewizyjnego, dostała w połowie 2010 r. w wyborach prawie 11 proc. głosów. VV podbiła głównie młodych wyborców, niezadowolonych z niezmiennego od dziesięcioleci garnituru rutyniarzy przeżartych korupcją i partyjniactwem. Sprzedawała się jako siła nowa, młoda, nieumoczona. Kusiła wizją demokracji bezpośredniej – od wyboru przewodniczącego, po program wyborczy - decyzję podejmowała metodą głosowania przez Internet przez wszystkich członków partii. W taki sposób też zdecydowano o wejściu do koalicji rządzącej.
Euforia skończyła się po kilku miesiącach, wiosną 2011 r., wraz z serią publikacji prasowych, demaskujących niezwykłą skalę tego, z czym obiecywała walczyć - korupcję. Jeśli wierzyć tym doniesieniom - oraz wyznaniom skruszonych posłów - kierownictwo płaciło własnym członkom za milczenie o niejasnym finansowaniu partii. Doszło do kryzysu koalicyjnego oraz wymiany władz partii. Dziś nadal ma ona swoich ludzi w odnowionym gabinecie, ale według sondaży głosować na nią zamierza ok. 2 proc. pytanych.
Słowacka wolność
Nieco lepiej radzi sobie słowacka „Wolność i solidarność” (SaS), która niespełna dwa miesiące po sukcesie czeskiej VV w wyborach parlamentarnych zyskała 12 proc głosów i też weszła do koalicji.