Epoka ta szczęśliwie minęła, boiska zastąpiły reduty i warto przypomnieć, że wolna Polska bardzo chciała być organizatorem Euro, zaś wszyscy przyjezdni są naszymi gośćmi, o których przyjazd zabiegaliśmy.
Rosyjscy kibice dobrze się czują w swojej grupie i za granicą mają zwyczaj kupą udawać się na stadiony – tak na mecze piłkarskie, jak i hokejowe. Zwłaszcza, że w Warszawie większa ich część mokła w deszczu na Cyplu Czerniakowskim, skąd o krok do Mostu Poniatowskiego, którym trzeba przejść na stadion. Marsz – w sensie jakiejś sensacji czy manifestacji politycznej – usiłują raczej zorganizować polskie media, taki jest ton radiowych i prasowych wypowiedzi w Moskwie. Rzeczywiście, minister sportu Witalij Mutko prosił rosyjskich kibiców o godne zachowanie się i trudno nie odnotować miłego gestu złożenia kwiatów pod tablicą upamiętniającą ofiary katastrofy smoleńskiej. Na razie – poza incydentami w Poznaniu – wszystko idzie dobrze. Zarówno minister Mutko, jak i prezes Rosyjskiego Związku Piłki Nożnej, Siergiej Fursenko należą do najbliższego otoczenia prezydenta Władimira Putina – można się więc zaraz dopatrywać ściślejszego związku piłki z polityką.
Przypadek sprawił, że mecz – tak ważny dla obu drużyn – przypada w Dniu Rosji, lecz to święto, przedmiot dumy naszych sąsiadów, wprowadził jeszcze Borys Jelcyn dla odróżnienia Rosji od Związku Sowieckiego. Mogli byśmy i my je świętować, nic dziwnego, że doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego, prof. Tomasz Nałęcz przekonywał, by Polacy przyłączyli się do marszu Rosjan. Wszystko więc toczy się bardzo pięknie i w duchu – jak mówią dyplomaci – dobrosąsiedzkich stosunków.
Ale sport rozbudza emocje zwłaszcza, że ktoś wygra, a drugi będzie przegrany.