Podniebny pejzaż półtorej godziny drogi od Cajamarki, kolonialnego miasta w Andach w północnym Peru, zapiera dech nie tylko dlatego, że znajduje się na wysokości 4 tys. m n.p.m. Bezchmurne niebo ma tu niemal granatowy kolor, szczyty są ciemnozielone, woda w bajkowo wyglądających lagunach krystalicznie czysta. Ma się wrażenie, że prócz wyasfaltowanych dróg nie dotarły tu zdobycze współczesnej techniki, a samo oddychanie tutejszym powietrzem działa leczniczo. Ekologiczny raj. Laguny, w których odbija się granatowe niebo, dają życie okolicznym wioskom autochtonów, mówiących w języku keczua, i ich trzódkom kóz. Są domem dla ryb i co najmniej dwudziestu kilku gatunków ptaków.
Złote góry
Nagłym dysonansem, zgrzytem w tym dziewiczym krajobrazie są gigantyczne kopce piaskowego koloru. Jakby na arcydzieło malarstwa ktoś złośliwie rozlał atrament. Gdy do kopca podjedzie się bliżej, widać, że u jego stóp rozpościera się wzdłuż, wszerz i w głąb ogromny lej. Jakby uderzyła bomba wielkiego kalibru albo meteoryt. Oto pejzaż po wydobywaniu złota. W regionie Cajamarca znajduje się 80 proc. peruwiańskich złóż tego kruszcu. Być może nawet 60 mln uncji, co przy dzisiejszych cenach daje ok. 100 mld dol.
Technika uzyskiwania złota ze skał wygląda w uproszczeniu tak: ścina się kawałek po kawałku górę, a następnie drąży setki metrów w głąb. Przez mielone w specjalnych młynach skały przepuszcza się roztwór cyjanku (woda pochodzi z owych dziewiczych lagun), żeby oddzielić złoto od reszty materii. Ze zmielonych skał usypuje się monstrualnej wielkości kopce – faktycznie nowe góry, tyle że nie są już zielone, a wypłukane z mikroustrojów, martwe.