Jacek Żakowski: – Widzi pan jakiś happy end dla operowego serialu pt. „Dramat strefy euro”?
Guy Sorman: – Opery, jak wiadomo, zwykle się kończą tragicznie. Dramat strefy euro to raczej opera mydlana. Może bardzo długo trzymać wszystkich w napięciu, może mieć bezlik niewyobrażalnych odsłon, ale zgodnie z prawami gatunku musi się skończyć dobrze.
Skąd pan to wie?
Żyję wystarczająco długo, żeby dobrze pamiętać, że Europa z natury rozwija się, przechodząc z jednego kryzysu w drugi.
Takiego kryzysu Unii chyba nigdy nie było.
Każdy jest trochę inny, ale niech pan sobie przypomni wojnę rybną, w której państwa Unii używały przeciw sobie kanonierek. Albo odrzucenie przez gen. de Gaulle’a kandydatury brytyjskiej. Albo odrzucenie unijnej konstytucji przez Francję i Holandię. Kiedy przyjmowaliśmy państwa Europy Centralnej, wiele osób twierdziło, że to jest koniec Unii.
W jakimś sensie...
Oczywiście, Unia jest dziś czymś innym niż dekadę temu. Ale jest. Przeszła przez ten kryzys. A każdy taki poważniejszy kryzys zwiększa ciążenie ku federalizmowi, silniejszej integracji, wzmacnianiu Brukseli. Technicznie także ten kryzys da się stosunkowo prosto rozwiązać. Mamy dość wiedzy i pieniędzy. Problem jest w emocjach. Bo Unia nie ma dziś celu.
Nie wie, po co żyje?
Właśnie. W 1959 r. było dokładnie wiadomo, że za 10 lat będziemy mieli strefę wolnego handlu. Każdego roku cła były obniżane o 10 proc. Ludzie wiedzieli, na co się trzeba przygotować. Teraz wszyscy wiemy, że trzeba wzmocnić Unię i że na to będą potrzebne pieniądze. Nie wiemy, jak ta nowa Unia będzie wyglądała w szczegółach, ale liderzy już dziś powinni ogłosić, że za 10 lat 10 proc.