Jeszcze Cyryl nie przyjechał, a już na polskiej prawicy poszły w ruch cepy. Chodzi o zdyskredytowanie wizyty, samego Cyryla oraz obozu rządzącego, przede wszystkim premiera Tuska. No bo jakże to – wywodzi Aleksander Ścios w „Gazecie Polskiej” – czy Tusk nie wie, z kim ma do czynienia? Przecież Cerkiew to narzędzie w rękach Putina i kagebistów, a Cerkiew pod wodzą Cyryla to wydział ideologiczny KC KPZR. Religijna fasada do robienia polityki. Prawica typu „GP” chce wpisać wizytę w narrację smoleńską: Cyryl przyjeżdża, by wykonać zadanie polityczne postawione mu przez Putina. Nie ma tu żadnego wymiaru duchowego, jest tylko czysta polityka. Putin chce być postrzegany jako promotor zbliżenia rosyjsko-polskiego. Oczywiście na warunkach Kremla.
Tak myślący prawicowcy ignorują fakt, że dostojnicy Kościoła katolickiego mają inne zdanie. Bo oto kardynał Glemp o patriarsze mówi w superlatywach (w rozmowie z portalem cerkiew.pl): „Postrzegam Cyryla jako bardzo mądrego zarządcę” – widzi swój patriarchat jako część większej całości, czyli całego chrześcijaństwa. To „mąż opatrznościowy dla świata, Kościoła prawosławnego i naszych wspólnych kontaktów”. Prymas ma nadzieję, że dzięki Cyrylowi i wizycie powróci atmosfera ciepła, życzliwości i zrozumienia między oboma Kościołami i narodami.
Ten obraz Cyryla drastycznie odbiega z kolei od wizerunku patriarchy w mediach rosyjskich. Ostatnio Cyryl ma w ojczyźnie złą prasę. Nie całkiem sprawiedliwie. To postać barwna i zasłużona, a nie tylko posiadacz luksusowego zegarka. Pod jego rządami Cerkiew ma szanse stanąć kadrowo i organizacyjnie na nogi i być w życiu Rosji czymś więcej niż wielką instytucją charytatywną.
"Cerkiew Tuska"
Wbrew czarnym stereotypom nie ma jak dotąd dowodów, że Cyryl był współpracownikiem KGB i komuś zaszkodził. Ani że Cerkiew jest w jakimś podłym sojuszu z Kremlem. Cerkiew za Putina nie doczekała się nawet honorowania przez państwo dyplomów ukończenia studiów teologicznych na uczelniach duchownych ani powrotu religii do szkół. Patriarcha Cyryl dla części wiernych jest przywódcą, który przeprowadził Cerkiew z etapu feudalizmu do etapu korporacji i otworzył rosyjskie prawosławie na świat. Między innymi dzięki doświadczeniu i kontaktom z lat, kiedy działał w międzynarodowym ruchu ekumenicznym, skupiającym katolików, prawosławnych i protestantów. Kierownictwu Kościoła w Polsce może być też po drodze z Cerkwią moskiewską ze względu na jej silny i powszechny antyliberalizm.
Ale na religijnym portalu areopag21 Marcin Gugulski, były działacz opozycji w PRL, w wolnej Polsce ZChN i towarzysz posła Macierewicza, na Cyryla patrzy całkiem inaczej. Atakuje premiera Tuska, że wmurował wspólnie z premierem Putinem kamień węgielny pod cerkiew w Katyniu w 2010 r., trzy dni przed katastrofą smoleńską. A przecież była to, zdaniem Gugulskiego, „samowola budowlana”, łamiąca wcześniejszą umowę polsko-rosyjską w sprawach miejsc pamięci. O cerkiew w Katyniu zabiegał od lat obecny patriarcha Cyryl, kiedy był biskupem Kaliningradu i Smoleńska. Ale Gugulski nie ma wątpliwości, że to „cerkiew Tuska”: tę cerkiew zbudowano nie dlatego, że chciał Cyryl, tylko że chciał Putin, a Tusk na to przystał.
W tym szaleństwie jest metoda. Upolityczniać wszystko, co robi obóz Tuska i Komorowskiego, i bez żadnych dowodów przedstawiać ich jako uległych Rosji. Odmawiać Tuskowi innych motywów działania niż czysto polityczne. A przecież na gest Tuska można popatrzeć jako na gest chrześcijański. Tusk wyczuwa, że chrześcijaństwa nie wolno „nacjonalizować” i zawłaszczać. Chyba nie chcemy dzielić katyńskiego pola pamięci na nasze i obce, polskie i „ruskie”. Takie plemienne podejście wytykał Gugulskiemu polemista Tomasz Sulima: To może po prostu wybudujemy pośrodku katyńskiego cmentarza wysoki mur i każdy będzie mógł stawiać u siebie swoje krzyże i świątynie?
15 lipca tego roku Cyryl doczekał się realizacji swego zamierzenia. Poświęcił gotową cerkiew w Katyniu. Nazwał Katyń jedną z rosyjskich golgot. I dodał: W jakikolwiek sposób starano by się wymazywać prawdę o tej rosyjskiej golgocie, która przyjęła do swojego wnętrza zarówno Rosjan, jak i Polaków, prawda zatriumfowała – Katyń to straszny symbol naszej wspólnej tragedii.
Jeśli rozpoczynająca się 16 sierpnia wizyta Cyryla przebiegnie w tym duchu, to może być dobroczynna. W Polsce wciąż wiemy mało i myślimy źle o prawosławiu, choć jest ono z nami od wielu wieków. I wciąż żywe są negatywne stereotypy. Że to wiara „Ruskich”, religia zaborcy; że Cerkiew kolaborowała z komunistami w Rosji i w PRL.
A prawda jest taka, że w Katyniu NKWD zamordowało m.in. płk. Szymona Fedoreńkę, prawosławnego kapelana Wojska Polskiego. Że prawosławie wyznaje dziś ok. 500 tys. obywateli polskich, wśród których jest niewielu Rosjan i Polaków, a wielu Białorusinów, Ukraińców, Łemków, Słowaków. Że prawosławnych było przed wojną 3 mln, a przed zaborami w I Rzeczpospolitej mieli znaczenie porównywalne ze znaczeniem katolików.
Dwa płuca Europy
Jesteśmy więc razem od wieków, a nie dopiero od zaborów. Szkoda, że w XVI w. zwyciężyło na dworze królewskim przekonanie, że interesom państwa będzie służyło przyłączenie prawosławia w Rzeczpospolitej do katolicyzmu drogą tak zwanej unii brzeskiej (1596 r.). Doszło wtedy do rozłamu na tzw. unitów i dyzunitów. Ta rana podziału do dziś nie jest całkiem zagojona.
Kto wie, czy gdyby Rzeczpospolita była państwem nie dwóch, lecz trzech narodów, gdyby staropolska elita władzy wykazała się dalekowzrocznością papieża Wojtyły i uznała świat prawosławia za jeden z filarów Europy chrześcijańskiej, może oszczędzone naszym narodom byłyby późniejsze bratobójcze krwawe konflikty. Jan Paweł II przypominał o dwóch płucach Europy. Miał na myśli chrześcijaństwo zachodnie i wschodnie – i wyrosłe na ich podłożu kultury. Nie dane mu było odwiedzić Rosji, choć o tym marzył. Gorbaczow i Putin byli na tak, ale póki żył patriarcha Aleksy, do pielgrzymki ostatecznie nie doszło, choć nie brakowało deklaracji dobrej woli. Cerkwi moskiewskiej bardzo się nie spodobało budowanie w Rosji federacyjnej struktur Kościoła katolickiego bez konsultacji z patriarchatem.
Jak daleko jesteśmy dziś od tamtego czasu wzajemnych uprzedzeń i podejrzliwości, pokaże i obecna wizyta następcy Aleksego, patriarchy Cyryla. Po raz pierwszy w historii głowa Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego odwiedza państwo polskie, polskich prawosławnych i demokratycznych liderów III RP. Jest w tym coś budującego właśnie teraz, gdy polscy nacjonaliści usiłują wepchnąć stosunki polsko-rosyjskie w stan zimnej wojny.
Jednym z punktów programu wizyty jest podpisanie wspólnego orędzia przez Cyryla i abp. Józefa Michalika, przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski. Dokument wzywa wiernych obu Kościołów do wzajemnego wybaczenia krzywd. To jest niewątpliwie zapowiedź przyszłego powiedzenia sobie: przebaczamy i prosimy o przebaczenie – komentuje rzecznik KEP ks. Józef Kloch.
Czy jest za co przepraszać prawosławnych? Jak najbardziej. Wciąż żywe są wśród nich wspomnienia gwałtów zadanych im w Polsce po 1918 r. Odrodzone państwo polskie naciskało na prawosławnych biskupów, aby zerwali wszelkie więzi z Cerkwią moskiewską, czyli ogłosili autokefalię. Ogłosili. Ale pod koniec II Rzeczpospolitej i tak doszło do spalenia około stu cerkwi, głównie na Chełmszczyźnie. To barbarzyństwo tłumaczono walką z ukraińskim terroryzmem i ekstremizmem. Przedwojenna polityka wobec mniejszości nie przyciągnęła ich do polskości, spotęgowała tylko w nich poczucie krzywdy i marginalizacji.
W Polsce Ludowej Kościół prawosławny pozostał autokefalicznym, za zgodą Moskwy, ale jego przedwojenny wybitny przywódca metropolita Dionizy został odsunięty i żył w Sosnowcu w rodzaju internowania znacznie dłużej niż też izolowany przez komunistów prymas Wyszyński. Choć los zgotował obu duchownym podobne opresje, Wyszyński nie interesował się bliżej Dionizym i Cerkwią w Polsce.
W Rosji bolszewickiej było znacznie gorzej. Tam Cerkiew była najpierw metodycznie niszczona, świątynie ograbiane i profanowane, duchowni i wierni zaś więzieni i zabijani, a później została poddana totalnej kontroli i inwigilacji i sprowadzona do roli skansenu babuszek. Co nie znaczy, że prawosławie mogło się w PRL rozwijać całkiem swobodnie i samorządnie. Nawet w wolnej Polsce po 1989 r. dochodziło do spięć, jak w Supraślu, gdzie zwrot słynnego klasztoru Kościołowi prawosławnemu szedł opornie. Jednak to chyba dopiero w III RP prawosławie może wreszcie żyć własnym życiem, a państwo traktuje je przyzwoicie.
Pojednanie jest możliwe?
Czy orędzie polsko-rosyjskie odegra rolę taką jak słynny list biskupów polskich do niemieckich z 1965 r.? Taką nadzieję mają ludzie w obu Kościołach, którzy przez trzy lata nad orędziem pracowali. I środowiska, których symbolem może być prof. Adam Daniel Rotfeld, były minister spraw zagranicznych RP, obecnie przewodniczący Polsko-Rosyjskiej Grupy do spraw Trudnych. Rotfeld uważa, że orędzie to akt historyczny, ale zastrzega, że nie wyda on owoców, jeśli nie trafi na podatny grunt.
Święta racja, panie profesorze, chciałoby się powiedzieć. Ale czy trafi? Czas takich dokumentów chyba minął. Już podobny w intencjach list polsko-ukraiński, firmowany w 2005 r. przez abp. Michalika i zwierzchnika Kościoła katolickiego obrządku bizantyjsko-ukraińskiego (unickiego) Lubomyra Huzara, przeszedł bez większego echa, choć też odwoływał się do formuły „przebaczamy i prosimy o przebaczenie”.
Co ważniejsze, pojednanie i dialog coraz trudniej odgórnie dekretować i wcielać w życie. Ludzie muszą chcieć się jednać i dialogować, przepraszać i wybaczać. Cyryl podpisze i wyjedzie. Los orędzia zależy od tego, czy przebije się do wiernych i obywateli w Polsce i Rosji. Żeby się przebiło, musi być nagłośnione. Na początek trzeba by je odczytać z ambon w obu krajach. Ale musi być też wiarygodne.