Manchester United zebrał z debiutu na giełdzie nowojorskiej mniej, niż oczekiwał, ale więcej niż jakakolwiek inna organizacja sportowa. Początek miał lepszy niż Facebook, choć gra toczyła się o dużo mniejsze pieniądze. Za 232 mln dol. sprzedał 10 proc. akcji, co znaczy, że jego wartość wyceniono na 2,3 mld dol.
Faza wstępna
Co tę wartość tworzy? Klub założony w 1878 r. przez kolejarzy to od lat jeden z najlepszych zespołów piłkarskich Anglii. Zakosztował już w czasie swojego żywota 14 lat na giełdzie, z mizernymi skutkami dla akcjonariuszy. Ponad pół wieku temu Manchester United dosięgła tragedia, która przysporzyła mu sympatii i spotęgowała zainteresowanie. 6 lutego 1958 r. w katastrofie British European Airways na lotnisku w Monachium zginęli niemal wszyscy piłkarze Manchesteru powracający z rozegranego w Belgradzie meczu z FK Crvena Zvezda Belgrad w Pucharze Europy (remis 3:3 dał im awans do półfinału). Jednym z nielicznych ocalałych był Bobby Charlton. 10 lat później zdobył z Manchesterem Puchar Mistrzów, strzelając w finale dwa gole Benfice Lizbona. Rozegrał w klubie 754 mecze, strzelił 247 bramek i w ciągu całej kariery nie dostał ani jednej żółtej kartki. Był w składzie Anglii na czterech finałach mistrzostw świata w piłce nożnej. Dostał od królowej tytuł szlachecki.
Kiedyś doczeka się go pewno inna wielka gwiazda Manchesteru, David Beckham, który zadebiutował w klubie jako 17-latek. Za jego czasów Manchester sześć razy wygrał Premier League, raz Ligę Mistrzów i dwukrotnie zdobył Puchar Federacji. Beckham, który dziś zbiera miliony głównie z reklam, grał pod batutą innej legendy światowego futbolu – Alexa Fergusona, któremu w 1999 r. królowa Elżbieta II nadała tytuł szlachecki za zdobycie potrójnej korony (Pucharu Anglii, Mistrzostwa Anglii oraz Pucharu Mistrzów).
W paszczy rekina giełdowego
Nie sposób się za to doszukać arystokratycznych korzeni u człowieka, który do niedawna był wyłącznym właścicielem Manchesteru i wprowadził go w sierpniu 2012 r. na giełdę nowojorską. Amerykański miliarder Malcolm Glazer, nr 442 w najnowszym rankingu najbogatszych magazynu „Forbes”, stopniowo skupował akcje Manchesteru, gdy ten kulał na giełdzie londyńskiej, i w 2005 r. przejął klub całkowicie na własność za około 1,45 mld dol. Firmy w tarapatach to jego specjalność.
Po nieudanych przymiarkach do Formiki i Harley-Davidsona Glazer kupił kołyszącą się na krawędzi bankructwa firmę naftową Zapata, założoną przez byłego prezydenta Busha (seniora). Dziś kieruje holdingiem, którego główne interesy to produkcja i dystrybucja żywności. Jest także właścicielem Tampa Bay Buccaneers, zawodowej drużyny futbolu amerykańskiego.
Fanom Manchesteru od początku nie podobało się ani to, że klub przejmuje Amerykanin – i to o reputacji rekina giełdowego – ani to, że ceny biletów szły w górę. Mimo że do klubowej kasy płynęło coraz więcej pieniędzy z reklam telewizyjnych i od rozmaitych sponsorów. Dwa lata temu powstała nawet grupa, kierowana przez Jima O’Neilla, głównego ekonomistę Goldman Sachsa, gotowa odkupić Manchester od Glazera. Nie udało się. Później pojawiła się plotka, że do zakupu za 1,6 mld dol. szykuje się władca Kataru. Glazer kategorycznie wszystkiemu zaprzeczał, twierdząc, że Manchesteru nie sprzeda za żadne pieniądze. Wchodząc na giełdę dzieli się dziś z szerszą publicznością radością posiadania Manchesteru, ale zachował niekwestionowaną kontrolę nad klubem. Dokonał bowiem zabiegu podobnego do tego, jaki zastosował Zuckerberg z Facebookiem: akcje, które sprzedał, mają 10-krotnie mniej głosów niż te, które zachował.
Klub z Manchesteru chwali się wprawdzie, że ma 659 mln fanów, ale ważniejsze jest pytanie, jak wielu nowych jest w stanie pozyskać? Wejście na giełdę nowojorską i umowa o sponsoringu z Chevroletem, w połączeniu z Glazerem u steru, w oczach angielskich kibiców zwiększyło poczucie „amerykanizacji” klubu, a to się im nie podoba.
Gorycz kibiców potęguje także fakt, że wbrew początkowym zapewnieniom, Glazer nie przeznaczył wpływów z giełdy na redukcję długu, jaki zaciągnął, gdy kupował Manchester. Zachował większość gotówki dla siebie, a klub nadal tkwi po uszy w długach. Ponieważ teraz, jako firma giełdowa, musi być bardziej transparentny w swych poczynaniach finansowych, stawia go to w niekorzystnej sytuacji w stosunku do głównych rywali, takich jak Chelsea, FC Barcelona czy Real Madryt, którzy mają większe pole manewru, głównie jeśli chodzi o gwiazdorskie transfery.
Akcje Manchester United zadebiutowały po 14 dol. za sztukę. Jeszcze kilka miesięcy temu mówiło się o cenie w okolicach 20 dol., ale im bliżej dnia debiutu, tym głośniejsze stawały się głosy sceptyków przypominających, że klub ma 600 mln dol. długu i, co ważniejsze, że trudno znaleźć precedens wielkiego sukcesu giełdowego firmy sportowej.
Wymagające rynki
Boston Celtics, najbardziej utytułowany klub ligi NBA, wszedł na giełdę w 1986 r., a drużyna bejsbolowa Cleveland Indians w 1998 r., ale obie firmy miały kłopoty i zostały w końcu zdjęte z giełdy przez nowych właścicieli. Juventus, kiedyś klub Zbigniewa Bońka i Michela Platiniego, dziś mistrz Włoch, wszedł na giełdę w Turynie w 2001 r. Mówiono wówczas, że może to kiepski interes, ale przynajmniej obecność na giełdzie wprowadzi dyscyplinę finansową. Dziś Juve jest notowane poniżej 0,2 euro, trzykrotnie mniej niż pięć lat temu. Ponad 60 proc. akcji jest w rękach EXOR – firmy kontrolowanej przez rodzinę Agnellich.
Rekordzistą, gdy idzie o sport na giełdzie, jest Dania, gdzie ponad 10 klubów piłkarskich wyemitowało i sprzedaje publicznie swe akcje, też z kiepskimi rezultatami. Z tego pięć klubów notowanych jest na Nordic Stock Exchange w Kopenhadze. Wszystkie straciły sporo kapitału akcjonariuszy. I – jak konkluduje dwójka studentów z kopenhaskiej szkoły biznesu w pracy dyplomowej temu właśnie poświęconej – gdyby były to tradycyjne firmy, musiałyby szukać schronienia w bankructwie. Ale ponieważ chodzi o piłkę, zwykle znajduje się jakiś hojny mecenas. Jednocześnie autorzy pracy w łatwiejszym dostępie do kapitału upatrują przyczyny poprawy poziomu duńskiej piłki nożnej w stosunku do jej rywali, takich jak Norwegia, Szwecja, Szkocja czy Belgia. Wszyscy mistrzowie kraju od 2000 r. to firmy notowane na Nordic Stock Exchange.
Rynki finansowe są jednak wymagające i niecierpliwe. Żądają wyników. I to szybko. Taka krótkookresowa orientacja nie da się pogodzić z inwestowaniem w nowe talenty. Emocje, a te targają sportem, grają większą rolę niż w przypadku inwestowania w energię, miedź czy meble. Klub sportowy rzadko generuje strumień gotówki. Jako inwestycja przypomina nieco nieruchomość: worek bez dna, na którym można ewentualnie zarobić dopiero w chwili sprzedaży.
Łaska kibiców na pstrym koniu jeździ i wystarczy kontuzja jednej gwiazdy, kilka nieoczekiwanych porażek, a ubytek fanów przekłada się na spadek wpływów z reklamy i mniejszy apetyt sponsorów.
Na stronie internetowej Manchesteru wciąż roi się od nazw sponsorów liczących na to, że spłynie na nich część splendoru wielkiego klubu. Za splendor się płaci. Globalny ubezpieczyciel AON to dziś główny sponsor Manchesteru United. Przez cztery lata piłkarze tego klubu będą grać w koszulkach z logo AON, za co klub dostał 80 mln funtów, czyli z grubsza 125 mln dol.
Turkish Airlines to z kolei oficjalny przewoźnik Manchesteru, Chevrolet to partner motoryzacyjny, A.P. Honda – partner motocyklowy, DHL – logistyczny, Thomas Cook – partner do podróży, Smirnoff to oficjalny ostry trunek, Singha to oficjalne piwo, Casillero del Diablo – wino. Sympatią do brytyjskiego futbolu pałają też firmy telekomunikacyjne: Viva z Kuwejtu i Bahrajnu, Beeline z Wietnamu, Kambodży i Laosu, Airtel z Indii, Sri Lanki, Bangladeszu i połowy Afryki, a nawet bułgarski Globus. Epson partneruje, gdy idzie o sprzęt biurowy. Na liście partnerów figuruje Nike – bo przecież to symbol pogoni za doskonałością. Mamee, notowany na giełdzie w Kuala Lumpur malezyjski producent kluseczek, też jest partnerem, ale tylko w Azji, Oceanii i na Bliskim Wschodzie, co zdaje się pozostawiać miejsce dla producentów makaronów na innych kontynentach.
Poza rodziną Glazerów największym udziałowcem Manchester United jest od niedawna George Soros. Słynny finansista, inwestor i filantrop uznawany za arcyprzebiegłego spekulanta walutowego posiada 8 proc. akcji. Zainwestował w piłkę nożną, a pozbył się akcji banków. Albo tak kocha piłkę, albo jest naiwny – co bardzo wątpliwe – albo doszedł do wniosku, że mimo rozmaitych przykrych niespodzianek, jakie mogą się przytrafić na boisku, jeszcze bardziej niepokoi go przyszłość banków.
Drogi jak piłkarz
Na najnowszej liście najlepiej zarabiających sportowców świata w pierwszej dwudziestce znalazło się tylko trzech piłkarzy: nr 8 listy „Forbesa” to David Beckham, nr 9 – Christiano Ronaldo, a nr 11 – Lionel Messi. (Na czele listy dwaj bokserzy: Floyd Mayweather [85 mln dol.], i Manny Pacquiao [62 mln]. Najwyżej z kobiet plasuje się Maria Szarapowa – od połowy 2011 do połowy 2012 r. zarobiła 27,9 mln dol., z tego 22 mln z reklam). Aż 13 w pierwszej pięćdziesiątce to zawodnicy futbolu amerykańskiego.
Jednak w najlepiej opłacanych sportach zespołowych w Ameryce obowiązuje skomplikowany system transferów i negocjacji płacowych prowadzonych przez związki zawodowe sportowców. Drużynom z końca tabeli ligowej przysługuje w kolejnym sezonie pierwszeństwo w wyborze zawodnika, którego kontrakt wygasł.
W porównaniu ze Stanami europejska piłka nożna to przykład autentycznego wolnego rynku, gdzie piłkarzy kupuje się i sprzedaje za gotówkę, a kluby teoretycznie mogą wydać na zakup gwiazdy tyle, ile im się podoba. Wiele europejskich zespołów wpędziło to w długi. Aby ten trend powstrzymać, UEFA chce wprowadzić zasadę, że klub, który chce uczestniczyć w europejskich rozgrywkach Ligi Mistrzów, musi w ciągu trzech lat co najmniej zrównać swe wydatki z przychodami.
Choć dziś przez sport przewalają się wielkie pieniądze, to kibic, który chciałby zainwestować w swój klub, zrobi rozsądniej kupując bilet niż akcje.