Jak zmierzyć skuteczność interwencji wojskowych, tych, którym zielone światło zapala Rada Bezpieczeństwa ONZ? Skoro są prowadzone w celach humanitarnych, to ich sukces powinien być ważony liczbą uratowanych i ochronionych osób. Do takiego podejścia wzywa Międzynarodowa Grupa na rzecz Praw Mniejszości (MRG), która właśnie opublikowała swój doroczny raport „Zagrożone społeczności”. To lista mniejszości etnicznych, religijnych, językowych lub tzw. ludów autochtonicznych najbardziej narażonych na ludobójstwo lub inne formy masowo stosowanej przemocy. Aż osiem państw z pierwszej dziesiątki tego niechlubnego rankingu jest lub niedawno była celem międzynarodowej akcji zbrojnej.
Ze względu na specyficzny punkt widzenia MRG w zestawieniu dominują zapomniane lub pomijane konflikty. Najgorzej na świecie mniejszości mają się w Somalii (otwierającej co roku rankingi MRG), gdzie tradycyjnie wtrącają się obce państwa. Ostatnio Etiopia i Kenia prowadzą tam na islamskich fundamentalistów powiązanych z Al-Kaidą. Walki te oraz upadek państwa sprzyjają dominującym klanom w dyskryminacji ludów Bantu i Benadiri.
Niewiele lepiej jest w Sudanie, zwłaszcza w Darfurze, gdzie misja Unii Afrykańskiej nie potrafi zapobiec prześladowaniu rebeliantów walczących z rządem. Źle dzieje się także na granicy obu Sudanów. Na niechlubnym podium znalazł się również Irak, gdzie amerykańska operacja uruchomiła 10 lat temu wojnę domową sunnitów z szyitami, w której co miesiąc ginie pięćset osób. Zresztą spór szycko-sunnicki zaostrza się coraz wyraźniej, przez co dziś najbardziej zagrożone mniejszości świata to wyznawcy różnych odłamów islamu z dużej części Bliskiego Wschodu i innych częściach Azji, m.in. w Birmie. Z kolei w Afganistanie (miejsce czwarte) co roku ginie około 3 tys. cywili, przy czym większość z nich w atakach talibów zdominowanych przez Pasztunów, których ofiarami padają skonfliktowani z nimi Hazarowie, Tadżykowie i Uzbecy.