Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Między Krymem a Kosowem

Bałkańska lekcja na Krymie: czego uczy nas rozpad Jugosławii?

Smarterpix/PantherMedia
Od polityków wymagamy patrzenia dalej niż koniec nosa. Przewidywania skutków decyzji, analizy sytuacji nie tylko na dziś, myślenia szerszego niż jedynie doraźny interes polityczny i wyborczy. Bo złe decyzje zawsze się mszczą, nie dziś, nawet nie jutro, może później, ale to przychodzi nieodwołalnie. Kłopoty jak w banku.

Kiedy większość albańska zamieszkująca w Kosowie chciała niepodległości od Belgradu, przeciwko mniejszości serbskiej w tej prowincji serbskiej, kiedy wszelkimi sposobami zmierzano do separatyzmu Kosowa, powołując się na prawo do suwerenności prowincji zamieszkałej przez albańską większość – Europa i Stany Zjednoczone te dążenia natychmiast poparły, także militarnie, argumentując, że większość ma prawo do samostanowienia, decydowania o sobie, że jej wybór jest ostateczny, a mniejszość musi się podporządkować. Tego wymaga demokracja, większość, a nie mniejszość stanowi o przyszłości. Zwłaszcza gdy większość nie jest zadowolona, gdy widzi swą przyszłość odmiennie.

Była wprawdzie rezolucja ONZ, słynna deklaracja 1244, gwarantująca Serbii suwerenność jej granic i niepodzielność terytorium. Stwierdzająca wprost, że Kosowo jest częścią terytorium Serbii i takim pozostanie. Ale przecież albańska większość chciała inaczej, nie zamierzała respektować żadnych rezolucji, ani tej, ani innych. Wtedy politycy uznali, że co tam gwarancje, rezolucje ONZ etc. Większość chce niepodległości, separacji, to powinna, musi ją otrzymać. Nie ma znaczenia wola mniejszości. Mniejszość jest w mniejszości, niech sobie radzi jak chce. Rezultat – choćby problem Kosowa Północnego, zamieszkałego przez mniejszość serbską nie został do końca rozwiązany i do dziś tu rozpalają się namiętności mieszkańców, a politycy rozgrywają ten konflikt dla własnych interesów. Niepodległość Kosowa uznało 75 państw, choć część członków UE nadal tego nie zrobiła. Wtedy Rosja nie poparła separatystycznych ambicji, nadal nie uznaje niepodległości Kosowa.

Dziś sprawa odbija się czkawką. Większość prorosyjska na Krymie – jakieś 60 proc. mieszkańców półwyspu – chce do Rosji lub domaga się suwerenności Krymu.

Reklama