Jeden z entuzjastów nowej rosyjskiej ekspansji ogłosił na Facebooku: „Jeśli Putinowi uda się POKOJOWO przyłączyć Krym i południowo-wschodnią Ukrainę, ja osobiście wszystko mu wybaczę. Naprawdę wszystko: dziką korupcję, nadużycia urzędników i siłowików, brak perspektyw dla gospodarki, koszmarną politykę migracyjną, upadek edukacji i dziennikarstwa, a nawet ogólne ogłupienie narodu”. – To świetna diagnoza choroby – ocenia ukraiński publicysta Witalij Portnikow. – Nikt z nas lepiej nie podsumowałby stanu rosyjskiego państwa i prawdziwych przyczyn ostatniej agresji. Ekspansja i jednoczenie ziem mają być rekompensatą za beznadziejny stan państwa.
Podatek od Rosji
Kilka dni temu podczas wykładu w rosyjskiej stolicy Leszek Balcerowicz po raz kolejny powtórzył: „Gdy chodzę po Moskwie, zawsze dziwią mnie wysokie ceny. Na dobrą sprawę powinno być odwrotnie, biorąc pod uwagę rozmiar rynku”. Dzieje się tak dlatego, że do każdej ceny dochodzi „podatek od Rosji”: koszty korupcji, ograniczonej konkurencji, nieefektywności. Płacą za to wszyscy, w największym stopniu średniacy.
Owszem, poziom życia po dojściu do władzy Putina istotnie się poprawił, regularnie wypłaca się pensje i emerytury (te na Krymie mają teraz wzrosnąć 2,5-krotnie), budżetówka dostała podwyżki. Ale te korzyści rozkładają się nierównomiernie. Średnia pensja w Moskwie to, jak ogłosił niedawno mer stolicy, 57 tys. rubli (ok. 4800 zł), w pozostałej części Rosji – ok. 30 tys. rubli. Jednak rzeczywisty rozrzut – zarówno między dochodami najbogatszych i najbiedniejszych moskwian, jak i zarobkami mieszkańców stolicy i prowincji – jest olbrzymi.
Płaca minimalna, po podwyżce od 1 stycznia br.