Od kilku lat polityków i publicystów niemieckich zapatrzonych w wizję strategicznego partnerstwa z Rosją nazywa się w Niemczech „Russland-Versteher” (rozumiejący Rosję). To ironiczna kalka pobłażliwego zwrotu „Frauenversteher” o mężczyznach, którzy wprawdzie chętnie przebywają w towarzystwie kobiet, ale nie bardzo potrafią do nich dotrzeć.
Najbardziej prominentny „Russland-Versteher” to oczywiście Gerhard Schröder, były socjaldemokratyczny kanclerz, promotor Gazociągu Północnego. Ale niemiecka Wikipedia wypluwa pod tym hasłem również obecnego ministra spraw zagranicznych Franka-Waltera Steinmeiera i ustosunkowanego niemiecko-rosyjskiego politologa Alexandra Rahra, a dalej cały pułk weteranów niemieckiej polityki wschodniej. Zresztą nie tylko socjaldemokratycznej, również z czasów Helmuta Kohla. Wszyscy oni za obecne wstrząsy tektoniczne na Ukrainie obwiniają przede wszystkim Zachód.
Schröder
Wrażliwość na bolączki „rosyjskiej duszy” to w dzisiejszych Niemczech często odwrotna strona niechęci do Ameryki. Klasykiem tej roszady jest Schröder, który w 1999 r. poprowadził Niemcy do pierwszej akcji wojskowej NATO – w Kosowie, a po 11 września 2001 r. zapewniał Amerykanów o „nieograniczonej solidarności”. Po czym, mając dobre argumenty, odmówił George’owi Bushowi poparcia w wojnie z Irakiem i zaraz potem odkrył pokrewną duszę w Putinie, w którym dostrzegł „krystalicznie czystego” demokratę. Przez to, że skusił się na milionową rentę od rury bałtyckiej, Schröder stracił moralny immunitet dla swych ocen strategicznych. Ale nawet jego przeciwnicy zaświadczają, że wyemancypował Niemcy spod amerykańskiej kurateli. Pytanie, w jakim celu?