Adam Krzemiński: – Co się dzieje? 100 tys. osób protestuje w Budapeszcie przeciwko podatkowi internetowemu. Orbaniści są skłóceni z UE i USA. I sami ze sobą. A zarazem prawicowa koalicja Orbána wygrywa jedne wybory po drugich.
Paul Lendvai: – Mało kto na Zachodzie zdaje sobie sprawę, że w tegorocznych wyborach parlamentarnych Victor Orbán otrzymał tylko jedną trzecią głosów uprawnionych do głosowania. Niemal jedną czwartą mniej niż w 2010 r.! Ale jego rząd wynalazł wyrafinowany system wyborczy, który z tej jednej trzeciej stworzył w parlamencie większość dwóch trzecich – przy niskiej frekwencji, zmanipulowanych głosach etnicznych Węgrów w krajach sąsiednich, zdominowanych przez Fidesz mediach i skłóconej opozycji. Oczywiście trzeba jeszcze pamiętać, że 20 proc. uzyskał Jobbik, skrajnie prawicowa partia, jawnie antyromska i antysemicka.
Kim jest Viktor Orbán? Ideologiem czy technikiem władzy?
Uważam Orbána za utalentowanego oportunistę, świetnego taktyka i głodnego władzy, z natury nietolerancyjnego człowieka. W 1989 r. był tylko wygadanym chłopakiem z przedmieścia. Przeczytałem każdą stronę jego biografii autorstwa Józsefa Debreczeni. Cytuje on Orbána, który po przegranych wyborach 1994 r. ostro zaatakował nieżyjącego już pierwszego wybranego w wolnych wyborach premiera Józsefa Antalla, ponieważ ten nie zostawił rządowi ani mediów, ani bogatych sponsorów. Po zwycięstwie w 2010 r. Orbán nie popełnił tego błędu. Obsadził zaprzyjaźnionymi oligarchami kluczowe stanowiska w mediach i stworzył skuteczną organizację. Zapowiadał swoim zausznikom, że muszą wygrać tylko raz, ale dobrze. I pokazał, co ma na myśli. Błyskawicznie przepchnął przez parlament nową konstytucję, 230 ustaw i dekretów. W 2011 r. na pytanie wiedeńskiej „Kronen-Zeitung”, czy w ten sposób chce związać ręce przyszłemu rządowi, odpowiedział: nie – chcę związać ręce przyszłym piętnastu rządom. Zrozumiał, że na Węgrzech trwałą większość można uzyskać jedynie na prawo od centrum.