Rozkrok Renziego
Dlaczego Włochy wolą trzymać z Rosją sztamę, niż otwarcie ją krytykować
Premier Włoch Matteo Renzi przyleciał do Moskwy, żeby spotkać się z prezydentem Rosji Władimirem Putinem.
Ogólnie można powiedzieć, że kraje Unii Europejskiej opowiadają się przeciwko polityce Władimira Putina. Odsądzają Putina od czci i wiary, potępiają zaangażowanie rosyjskiego wojska na Ukrainie i wątpią, jakoby Putin naprawdę nie miał nic wspólnego z zabójstwem Borysa Niemcowa. W ogólnym przekazie Putin jest człowiekiem niebezpiecznym i nieobliczalnym, którego sankcjami należy przywołać do porządku. Jednak im dłużej trwa konflikt na Ukrainie, tym częściej okazuje się, że głos unijny nie z każdej strony brzmi z tym samym natężeniem.
Unijną solidarnością nie przejęły się ani Cypr, ani Węgry, które uznały, że czas na robienie interesów z Rosjanami jest dobry jak każdy inny. A teraz w Moskwie pojawił się włoski premier, który co prawda najpierw odwiedził Kijów i spotkał się z prezydentem Petro Poroszenką, potem – już w Rosji – złożył kwiaty w miejscu zabójstwa Niemcowa, a w rozmowach z rosyjskim przywódcą poruszył problem Ukrainy. Sama wizyta, jak ciągle podkreślał Renzi, odbyła się głównie z powodu kryzysu w ogarniętej chaosem i przemocą Libii oraz ze względu na zagrożenie ze strony Państwa Islamskiego, czyli wszystko to, co Włosi mają pod nosem i czego naprawdę się obawiają.
O tym, że Rosja w sprawie Państwa Islamskiego nie powinna być izolowana, włoski premier wspominał już pod koniec lutego w rozmowie z sekretarzem generalnym NATO Jensem Stoltenbergiem. Oczywiście Renzi zastrzegał, że Rosja najpierw powinna doprowadzić do pokoju na Ukrainie – ale zaraz po załatwieniu tej sprawy powinna usiąść w naszej drużynie, przy stole rozmów, i działać z krajami Zachodu.