Świat

Jedyny taki Donald

Król hoteli i kasyn kandydatem na prezydenta USA

Sympatycy Trumpa to głównie republikańska prawica rodem z Partii Herbacianej. Sympatycy Trumpa to głównie republikańska prawica rodem z Partii Herbacianej. GAge Skidmore / Wikipedia
Donald Trump jest chyba pierwszym kandydatem do Białego Domu, który może zarobić na wyborach. I doprowadzić swoją partię do politycznego bankructwa.
Czy wybujałe ego Trumpa wystarczająco tłumaczy jego prezydenckie podchody?Jason LaVeris/FilmMagic/Getty Images Czy wybujałe ego Trumpa wystarczająco tłumaczy jego prezydenckie podchody?

Jego pierwsza żona Ivana nazwała go „The Donald” i tak zostało. Nie jakiś tam Donald, jeden z wielu, tylko ten jedyny i najważniejszy, którego znają wszyscy. Według Instytutu Gallupa 98 proc. Amerykanów wie, kim jest Donald Trump – miliarder celebryta, właściciel setek hoteli i kasyn, gwiazda telewizyjnego reality show i bohater tabloidowych opowieści o kolejnych żonach i kochankach.

W tych rolach zna go każdy, ludziom znudziły się już nawet dowcipy na temat jego groteskowej fryzury, ale w czerwcu Trump znowu zadziwił rodaków – ogłosił, że zamierza zostać prezydentem. Przyjęto to jako żart, jednak po miesiącu okazało się, że Trump przewodzi w sondażach wśród republikanów ubiegających się o partyjną nominację i gdyby wybory odbyły się dziś, to on byłby przeciwnikiem Hillary Clinton w wyścigu do Białego Domu. Mimo swej przewidywalności amerykańska polityka potrafi czasem zaskakiwać. Wybory odbędą się za rok i dużo się jeszcze może zmienić, ale popularność Trumpa wiele mówi o republikańskim elektoracie. A może i szerzej – o współczesnej Ameryce.

Twarz republikanów?

– Meksyk przysyła nam nielegalnych imigrantów, a to gwałciciele i handlarze narkotyków. (…) Trzeba wybudować szczelny mur na całej południowej granicy – oświadczył Trump w lipcu. Nawet świeżo zbiegły z więzienia boss narkokartelu Sinaloa Joaquin „El Chapo” Guzman poczuł się obrażony i zagroził Jankesowi zemstą.

Wypowiedź miliardera przeraziła szefów Partii Republikańskiej, która desperacko stara się o głosy hiszpańskojęzycznych wyborców. Latynosi, najszybciej rosnący elektorat, masowo popierają demokratów i republikanie pragnęli uniknąć tematu imigracji w rozpoczynającej się kampanii wyborczej. Trump zniweczył te plany.

Zaraz po tym wybryku Trump obiecał, że jako prezydent łatwo poradzi sobie z Państwem Islamskim – wystarczy tylko zbombardować instalacje naftowe w Iraku, żeby pozbawić dżihadystów źródeł dochodów. Eksperci wojskowi wyśmiali to, zwracając uwagę, że niezależnie od ofiar cywilnych zniszczenie infrastruktury naftowej do reszty osłabiłoby rząd w Bagdadzie. The Donald przedstawił też prosty sposób na zatrzymanie przenoszenia amerykańskich fabryk – a więc i miejsc pracy – do innych krajów: trzeba po prostu wysoko opodatkować wyprodukowane za granicą towary. Na koniec znalazł ciepłe słowa dla Władimira Putina: jako prezydent na pewno się z nim dogada, bo jedyny problem z rosyjskim przywódcą polega na tym, że „nie ma on respektu dla Obamy”. Kiedy się już dogada, skłoni go do wydania USA Edwarda Snowdena. Wszystkie te plany Trump wyjawił, odpowiadając na pytania, jak zamierza przywrócić wielkość Ameryce.

Enuncjacje miliardera, niedorzeczne albo sprzeczne z linią republikanów (którzy np. tradycyjnie popierają wolny handel), wywołały furię ich elit. Rywale do nominacji prezydenckiej ostro skrytykowali wypowiedź o latynoskich imigrantach. Liderzy partii dali mu do zrozumienia, żeby nie liczył na ich poparcie. Konserwatywne dzienniki zasugerowały, by w ogóle wycofał się z wyścigu.

Senator Lindsey Graham wprost nazwał Trumpa „dupkiem”. Donald odpalił, że senator „nie jest zbyt bystry” i publicznie ujawnił jego zastrzeżony numer komórki. Nie szczędził też obelg innym konkurentom.

Rekord arogancji Trump pobił, kiedy zakwestionował bohaterstwo senatora Johna McCaina, który w czasie wojny wietnamskiej spędził pięć lat w więzieniu Vietcongu i mimo tortur odmówił ujawnienia wrogowi ważnych informacji. – Mnie bardziej podobają się tacy, którzy nie dali się wziąć do niewoli – powiedział i odmówił przeproszenia senatora.

Mistrz kontraktów

Atak na McCaina zachwiał notowaniami Trumpa w sondażach, ale tylko na chwilę. Republikańscy wyborcy są nim zachwyceni. Mówi od siebie, wali prawdę prosto z mostu, nie dba o polityczną poprawność – tłumaczą swe poparcie dla miliardera. Dostrzegając w nim rys naszego Kukiza. Nareszcie znalazł się ktoś, kto zachowuje się nie jak polityk, tak jak ci w Kongresie, którzy myślą tylko o reelekcji i boją się komukolwiek narazić. Szczególnie podobają się ataki Trumpa na media, uważane za tubę establishmentu. Prestiż dziennikarzy w USA się obniżył i kłótnie z nimi na antenie przysparzają Donaldowi popularności. Fanów Trumpa łączy też przekonanie, że jako biznesmen z reputacją mistrza zawierania kontraktów – o czym napisał bestseller – będzie równie skuteczny jako prezydent. A przynajmniej skuteczniejszy niż politycy na Kapitolu, marnujący czas na partyjne spory.

Sympatycy Donalda to głównie republikańska prawica rodem z Partii Herbacianej, nieufna wobec „elit” z Waszyngtonu, podatna na demagogię populizmu i natywizmu. Według tej grupy wszystkiemu winni są obcy zza zielonej granicy, ponadnarodowe koncerny niedbające o interesy kraju i kosmopolityczni liberałowie, marzący o rządzie światowym. Nurt ten, flirtujący ostatnio z rasizmem – skierowanym zarówno przeciw brązowym zza rzeki Rio Grande, jak i czarnym Amerykanom – obecny jest w Ameryce od dobrych ponad stu lat, ale w ostatnich dekadach wzmocnił się w Partii Republikańskiej. Herbaciani ultrasi kontrolują dziś przebieg republikańskich prawyborów i jeśli nawet kandydatami na prezydenta zostają politycy umiarkowani, jak McCain (2008 r.) czy Mitt Romney (2012), to jako zakładnicy skrajnej prawicy tracą szanse na Biały Dom.

Trumpizm to zatem republikanizm bez maski hipokryzji, a częściowo też wyraz zbrzydzenia politykami – zjawisko, jak się rzekło, znajome. Ale w USA popularność narcystycznego miliardera celebryty wywołała też głosy niepokoju, że może chodzić o coś więcej. Trump odwołuje się do naszych lęków, bo mimo wyjścia z kryzysu czujemy się niepewnie, obawiamy się o przyszłość i aby to zagłuszyć, nadrabiamy miną – piszą komentatorzy.

„W społeczeństwie, w którym tak wielu ludzi cierpi na depresję, a nierówności rosną, trumpizm jest ucieczką w świat konsumpcji, gdzie (fani miliardera) naśladują go w swej wyobraźni” – zauważa internetowy publicysta Dallas Darling. W Trumpie dostrzega współczesną wersję „Szpetnego Amerykanina” – negatywnego stereotypu Jankesa z powieści Eugene’a Burdicka i Williama Lederera pod tym tytułem o amerykańskich dyplomatach w czasie zimnej wojny, aroganckich i niewrażliwych na kulturę krajów, w których pracują. Taki też jest Trump – megalomański, butny, obnoszący się ze swym bogactwem, nigdy nieprzepraszający i nieprzyznający się do błędów.

Mister USA

Czy wybujałe ego Trumpa wystarczająco tłumaczy jego prezydenckie podchody? Jest już przecież najbardziej znanym, choć nie najbogatszym, biznesmenem w USA (jego majątek Forbes ocenia na ok. 4 mld dol.). Wprawdzie to nie całkiem self-made man, nieruchomościowy interes przejął po ojcu, Fredzie, pomnożył jednak wielokrotnie schedę po nim. Absolwent prestiżowej Wharton School of Business na Uniwersytecie Pensylwania, do perfekcji opanował sztukę korzystania z publicznego wsparcia dla budownictwa mieszkaniowego w Nowym Jorku i inwestowania za pożyczone pieniądze. Parokrotnie popadł w długi i był bliski bankructwa, ale zawsze potrafił przekonać banki i władze Nowego Jorku, żeby pomogły mu się wydobyć z tarapatów.

Kiedy kończył się boom nieruchomościowy, rozszerzył działalność, kupując samoloty i stacje telewizyjne. Został sponsorem konkursów piękności i gwiazdą show-biznesu. Ale po ataku na meksykańskich imigrantów latynoska telewizja Univision zerwała z nim kontrakt na transmisje Miss USA, a sieć domów towarowych Macy’s kończy sprzedaż tekstyliów z logo jego firm. Po co mu zabawa w politykę, skoro jego wypowiedzi w kampanii przyniosły finansowe straty?

Trump już cztery lata temu przymierzał się do startu w wyścigu do Białego Domu. Był wtedy najgłośniejszym z birthersów, jak nazywano prawicowych wrogów ubiegającego się o reelekcję prezydenta Obamy, którzy zarzucali mu, że nie urodził się w USA – na Hawajach – tylko w Kenii, i sfałszował swe świadectwo urodzenia.

Kiedy Biały Dom pokazał oryginał tego dokumentu, Trump utracił impet i zrezygnował z kandydowania. Maniackie oskarżanie prezydenta pokazało jednak, że może znowu przekroczyć granicę absurdu. A jeśli się od tego powstrzyma, Partia Republikańska – jak się przewiduje – i tak przekona w końcu swoich zwolenników, że poparcie plecącego głupstwa kandydata kłóci się ze zdrowym rozsądkiem, bo nie ma on szans na wygranie wyborów.

Jego negatywny elektorat jest wysoki nawet w partii – 42 proc. republikanów ma o nim nieprzychylną opinię – a więc nie może liczyć na wyborców obstawiających na razie innych kandydatów. Choć tych ostatnich zmusi w kampanii do wypowiedzenia się na najbardziej kłopotliwe tematy, jak imigracja i wolny handel. Demokraci zacierają ręce.

Republikanów prześladuje jeszcze jeden koszmar – odrzucony Trump może kandydować jako niezależny. Inny ubiegający się o Biały Dom magnat biznesu, Ross Perot z Teksasu, otrzymał w 1992 r. – jako kandydat Partii Reform – 19 proc. głosów i zapewnił tym zwycięstwo Billowi Clintonowi. Start Trumpa jako niezależnego praktycznie przesądza wybory na korzyść Hillary Clinton.

Król deweloperów nie jest republikaninem ideowym, jeszcze kilka lat temu był demokratą (w Nowym Jorku to wskazane) i chwalił wtedy Clinton. Republikanom niczego nie zawdzięcza i ich nie potrzebuje, bo stać go na samodzielne sfinansowanie kampanii. Pytany, czy rozważa start jako niezależny, odpowiada dwuznacznie: „No tak, to byłoby bardzo źle dla republikanów” (wywiad dla CNN). I dodaje: „Nie opuszczę ich, jeśli zachowają się wobec mnie fair”.

Co ma na myśli? Może domaga się po prostu, by nie nazywać go błaznem – jak to uczynił wpływowy konserwatywny komentator Charles Krauthammer – ani nie podsuwać mediom historyjek mających go skompromitować, jak publikacja w „Daily Beast” o wypowiedzi Ivany sprzed lat, że mąż ją „zgwałcił” (była żona wyjaśniła, że nie należy jej słów interpretować dosłownie albo w sensie kryminalnym).

Według „The Economist” Trumpowi może jednak chodzić o coś więcej niż prestiż i wiarygodność. Zawsze był mistrzem w przekonywaniu polityków, żeby świadczyli mu rozmaite przysługi, jak obniżki podatków w Nowym Jorku. Lobbując w rządzie, skutecznie opóźniał rozbudowę prowadzonego przez Indian kasyna w górach Catskills, które – jak się obawiał – umniejszyłoby zyski z hazardu w Atlantic City. Republikanie mają większość w Kongresie, więc ich polityka może wpływać na stan jego interesów. Czyżby Trump ich szantażował, aby wzmocnić swoje aktywa? Jest w końcu przede wszystkim biznesmenem.

6 sierpnia pyskaty magnat celebryta wystąpi wraz z dziewięcioma innymi republikanami w pierwszej przedwyborczej debacie telewizyjnej. Organizująca ją telewizja Fox News nie martwi się o oglądalność – będzie na pewno wysoka.

Polityka 32.2015 (3021) z dnia 04.08.2015; Świat; s. 52
Oryginalny tytuł tekstu: "Jedyny taki Donald"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Świat

Trump bierze Biały Dom, u Harris nastroje minorowe. Dlaczego cud się nie zdarzył?

Donald Trump ponownie zostanie prezydentem USA, wygrał we wszystkich stanach swingujących. Republikanie przejmą poza tym większość w Senacie. Co zadecydowało o takim wyniku wyborów?

Tomasz Zalewski z Waszyngtonu
06.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną