Granice histerii
Niemcy przerosła odpowiedzialność. Dlatego zamykają swoje granice dla uchodźców
Niemcy sznurują swoje granice. Przestają z otwartymi ramionami wpuszczać uchodźców i imigrantów zarobkowych. Podobne kroki podjęła Austria, w jej ślady idą Holandia i Słowacja, a Węgry właśnie domykają kordon z drutu kolczastego. Z tych decyzji płyną przynajmniej dwa wnioski.
Pierwszy dla Polski. Nasza klasa przywódcza miała nadzieję, że fala uchodźców i imigrantów zarobkowych ominie nas szerokim łukiem. Polska jest dla nich raczej nieatrakcyjna, w Europie są znacznie lepsze adresy. Jednak pomysł przymusowych kwot, czyli liczby uchodźców, którymi musielibyśmy objąć opieką, wreszcie nas zaczepił i zmusił do przyspieszonej debaty.
W kampanii wyborczej i w społeczeństwie trwającym w paradygmacie walki („szablą odbierzemy”, „nie rzucim ziemi”, niezliczone wojny polsko-polskie) debatę, miejscami histeryczną, skandaliczną i podłą, zdominował strach i gotowość do powrotu do roli przedmurza, co uczestnicy weekendowych demonstracji przeciw podobno postępującej islamizacji Polski ujmowali w hasłach w rodzaju „będę bronił swojej kobiety”. Mimo że na razie mało kto na naszych granicach się pojawia.
Zła wiadomość dla niechętnych uchodźcom, imigrantom zarobkowym i obcym w ogóle jest taka, że ci mogą zacząć pukać do naszych granic. Gdybym robił pieniądze na przerzucie ludzi do Niemiec i zaczął mieć trudności na granicy serbsko-węgierskiej czy austriacko-niemieckiej, rozpoznałbym nowe szlaki, np. przez Bułgarię, Rumunię i Ukrainę do Polski.
Co zrobimy i czego się o sobie dowiemy, gdy jesienią tysiące ludzi będą marznąć na granicy w Bieszczadach albo maszerować poboczem A4? Witanie chlebem i solą, rozmieszczanie ich po parafiach (chwała papieżowi i polskim hierarchom za ten głos!