Artykuł w wersji audio
Prezes Jarosław Kaczyński miał swoje pięć minut w szwedzkich mediach. Po tym jak w Sejmie powiedział, że w 54 strefach w Szwecji obowiązuje szariat, zareagował m.in. największy dziennik „Dagens Nyheter”. W komentarzu pojawiła się konkluzja, że Kaczyński się zagalopował i mówił głupstwa. Gazeta nie wdaje się, podobnie jak i inne media, w polemikę z prezesem, przypominając jedynie (podobnie jak to zrobiła wcześniej szwedzka ambasada w Warszawie), że „w Szwecji obowiązuje prawo szwedzkie”.
W retoryce prezesa PiS przykład Szwecji miał być tym czarnym scenariuszem, który czeka Polskę, jeśli wpuścimy obcych. Tymczasem Szwecja to kraj, który prawdopodobnie najlepiej na świecie daje sobie radę z migrantami, w tym także z uchodźcami, zyskując z tego tytułu zdrowe korzyści.
Nie oznacza to, że nie ma problemów, o tym dalej. Ale w opublikowanym na wiosnę raporcie Migrant Integration Policy Index (MIPEX) Szwecja znalazła się na pierwszym miejscu wśród 38 państw, w tym wszystkich członków UE, objętych badaniami polityki integracyjnej. Po porównaniu 167 wskaźników okazało się, że Szwecja stwarza imigrantom najlepsze możliwości pracy, edukacji, rozwoju osobistego czy opieki zdrowotnej – na równi niemal z ludnością rodzimą (Polska jest na 32. miejscu).
Według raportu, finansowanego m.in. przez Komisję Europejską, Szwedzi należą do narodów najbardziej pozytywnie nastawionych do migrantów, niezależnie od przyczyn, jakie skłoniły lub zmusiły ich do przyjazdu. Ponad 80 proc. ankietowanych uważa, że powinni oni mieć te same prawa jak obywatele szwedzcy oraz że przyjezdni wzbogacają kraj, zarówno ekonomicznie, jak i kulturowo. Te pozostałe 20 proc. pokrywa się z poziomem poparcia dla populistycznej partii Demokraci Szwecji. Buduje ona popularność na obawach przed migrantami i oferuje im co najwyżej pomoc w krajach, z których uciekają.
Strachy prezesa
Szukając argumentów do tez o zagrożeniu, jakie może stwarzać przyjmowanie uchodźców w Polsce, Kaczyński – podejrzewa tutejsza prasa – oparł się na raporcie szwedzkiej policji sprzed roku, w którym wymienione zostały 54 regiony o zwiększonej przestępczości. Interweniująca policja musi w nich zachowywać szczególną ostrożność. Taką jednak „geografią przestępczości” zajmuje się policja we wszystkich krajach.
Rzeczywiście, wiele z tych 54 niebezpiecznych regionów zamieszkują migranci, ale już niekoniecznie muzułmanie, którzy marzą o szariacie. Królujące w kronikach przestępczości podsztokholmskie miasto Södertälje zajęte jest w dużej części przez Asyryjczyków. Są to chrześcijanie z Bliskiego Wschodu żyjący obecnie głównie w diasporze, największej w Szwecji. To im właśnie, a nie muzułmanom, zarzuca się, że próbują zbudować tu równoległy świat z własnymi prawami.
Oczywiście migranci z krajów muzułmańskich, z Syrii, Iraku i Libii, przywożą w bagażu własny system wartości. Zasady szariatu – choć też bardzo różnie rozumiane – najsilniej kultywowane są w konserwatywnych rodzinach. W przeszłości głośne były w Szwecji zabójstwa młodych kobiet przez ojców lub braci za to, że chciały się wyemancypować, żyć jak Szwedki i – co najgorsze – mieć szwedzkich partnerów.
Pewnym problemem w całej zresztą Skandynawii jest działalność wąskiej grupy radykalnych imamów, przewodniczących gmin muzułmańskich, którzy w szkołach koranicznych szerzą doktryny radykalizujące młodzież i zachęcające ją do uczestnictwa w dżihadzie. Szwedzka służba bezpieczeństwa SÖPO szacuje, że do tzw. Państwa Islamskiego (choć także do oddziałów kurdyjskich) trafiło już kilkuset obywateli szwedzkich, w tym także kilku rodowitych Szwedów.
Jedną z przyczyn radykalizacji jest z pewnością brak perspektyw wśród młodych z ośrodków o najwyższej przestępczości. Próbują się wyróżniać, co czasem ma kryminalne konsekwencje. Dwa lata temu doszło do rozruchów na sztokholmskim przedmieściu Husby, zamieszkanym głównie przez migrantów. Bezpośrednią przyczyną było zastrzelenie przez policjantów 69-letniego mężczyzny chorego psychicznie – jak się potem okazało – imigranta, który rzucił się na nich z siekierą.
W akcie zemsty rzucająca kamieniami w policję młodzież spaliła koło setki samochodów i zdemolowała lokale publiczne. Rewolta zaczęła się rozszerzać na inne rejony i wydawało się, że zamieszkane przez imigrantów przedmieścia zapłoną w podobny sposób jak w Paryżu czy Londynie. Światowej sławy szwedzki kryminolog Jerzy Sarnecki nazwał te rozruchy „niesłuszną i bezprawną reakcją na bezrobocie, trudności w zdobyciu wykształcenia i brutalność policji”.
Miliardy z przyjezdnych
Szwecja „zarabia” na migrantach, w tym także uchodźcach, w przeliczeniu około 30 mld zł rocznie – twierdzi w opublikowanym właśnie raporcie think tank Arena Ide. Bez napływających ciągle migrantów Szwecja miałaby o 25 proc. mniej ludności (urodzeni za granicą stanowią 16 proc. ludności kraju), gospodarkę mniejszą o 20 proc., gorszą komunikację, słabszą armię i gorszy system badań oraz edukacji. Szef Arena Ide Sandro Scocco przekonuje wręcz, że korzyści, jakie Szwecja ma z imigracji, pokrywają wydatki na obronę narodową, infrastrukturę i badania podstawowe.
– Takich badań, potwierdzających ekonomiczne korzyści z imigracji, jest w Szwecji wiele. Ale w pierwszej kolejności to moralne argumenty powinny wystarczyć i zachęcić do otwarcia granic – uważa Robert Egnell, docent Wyższej Szkoły Obrony w Sztokholmie. I zaraz pyta retorycznie: – Czy życie Syryjczyka lub Erytrejczyka jest rzeczywiście mniej warte?
– Szwecja musi się przygotować na przyjęcie znacznie większej liczby uchodźców (obecnie ok. 80 tys. rocznie – przyp. red.), jeśli zajdzie taka potrzeba. Nawet jeśli to będzie na początku nas kosztować – uważa Fredrik Reinfeldt, do niedawna premier i przywódca partii konserwatywnej. Ten potomek czarnoskórego cyrkowca z Ameryki i łotewskiej służącej wezwał rodaków do „otwarcia serc”, co w dużej mierze już widać w postawach i działaniach szwedzkiego społeczeństwa i takich instytucji jak Kościół. Reinfeldt zdobył się nawet na stwierdzenie, że „Szwecja nie jest własnością Szwedów, tylko świata”.
Szwecja była przez długie lata krajem wychodźców, głównie do Ameryki. Podczas tzw. wielkiej emigracji na przełomie XIX i XX w. utraciła prawie czwartą część ludności. Napływ ludzi do Szwecji zaczął się dopiero podczas drugiej wojny światowej i to na skalę nienotowaną nawet dzisiaj. Kiedy jesienią 1944 r. Niemcy wycofywali się z północy, stosując taktykę spalonej ziemi, z Finlandii uciekło ponad 100 tys. osób i każdego dnia przekraczało granicę szwedzką kilkakrotnie więcej uciekinierów niż dzisiaj.
Szwedzi przyjmowali uciekinierów z okupowanych krajów nordyckich i bałtyckich, a także z Polski. W tym roku przypada 70. rocznica akcji białych autobusów, którymi w ostatniej fazie wojny wywieziono z obozów koncentracyjnych z Niemiec do Szwecji ponad 10 tys. byłych więźniów, w tym wielu Polaków.
Po wojnie Szwecja masowo przyjmowała imigrantów zarobkowych, głównie z Europy Południowej i Finlandii. Byli niezbędni dla szybko rozwijającego się przemysłu. W szczytowym okresie tego napływu, w 1970 r., do Szwecji przybyło ponad 90 tys. samych Finów; dla porównania zeszłoroczny napływ imigrantów wyniósł 115 tys. osób. Polska zajmuje w tej statystyce trzecie miejsce (5,1 tys.) za Syrią (26 tys.) i Erytreą (5,3 tys.).
Odpowiedzialność za przyjmowanie uchodźców w Szwecji spoczywa przede wszystkim na gminach, które są głównym poborcą i dystrybutorem podatków od ludności. Państwo ma niewielki wpływ na ich działania, ponieważ gminy są znacznie bardziej niż w Polsce samorządne i niezależne. Państwo może im narzucić kierunki działania jedynie poprzez ustawy. Warunki są różne w różnych gminach. Stąd nawet w gazetach szwedzkich pojawiają się tytuły z pytaniem, ile nas właściwie kosztuje przyjęcie jednego uchodźcy.
Ci, którzy chcą otrzymać azyl w Szwecji, kierowani są do gminnych ośrodków zakwaterowania, gdzie otrzymują wszystko to, co im do przetrwania potrzebne, i w przeliczeniu 6–10 zł dziennie kieszonkowego. Jeśli uchodźca chce mieszkać poza ośrodkiem (ma np. rodzinę w Szwecji), dostaje 25–35 zł dziennie, a także przydziały żywności, odzieży, leków, opiekę zdrowotną i nauczanie. Nie są to więc niskie kwoty. Podawano, że samotna kobieta z trójką dzieci może liczyć na ok. 10 tys. zł miesięcznie, nie licząc zasiłków celowych.
Działania administracji imigracyjnej są bardzo powolne, co spotyka się z powszechną krytyką. Nierzadkie są przypadki, że starający się o azyl uchodźca dostaje decyzję dopiero po roku, a bywało, że nawet po paru latach. Ale wszystko trzeba bardzo dokładnie sprawdzić. Są do tego odpowiednie kadry.
Ojczyzna Ibrahimovicia
Uważana za prymusa w światowej szkole integracji Szwecja nie jest rzecz jasna idyllą. – Teoria mija się często z praktyką – twierdzi Pieter Bevelander, profesor na uniwersytecie w Malmö i współautor raportu MIPEX. – Największym problemem w ustaleniu, jaki konkretnie wpływ ma polityka imigracyjna na integrację, jest trudność w mierzeniu i porównywaniu sytuacji w różnych krajach. Zdaniem Bevelandera większość Szwedów nie jest zadowolona z postępów integracji.
Z takimi subiektywnymi opiniami zderza się jednak część faktów. Wielu imigrantów, lub ich potomków, zasłużyło się szwedzkiemu społeczeństwu. Szanując pamięć Bergmana i Strindberga, nie można nie zauważyć, że najbardziej znanym dzisiaj na świecie Szwedem jest piłkarz Zlatan Ibrahimović. Wyrósł on właśnie w jednym z najniebezpieczniejszych i zamieszkanych głównie przez cudzoziemców osiedli, w Rosengård w Malmö. Z kolei ważny dziennik telewizyjny „Rapport” prowadzi piękna i kompetentna prezenterka o etiopskich korzeniach Katarina Sandström, a przez lata głównym architektem Sztokholmu był Aleksander Wołodarski, który w marcu 1968 r. wyjechał z Polski. Jego syn Peter, urodzony już w Szwecji, jest obecnie redaktorem naczelnym gazety „Dagens Nyheter”, która zawsze broni migrantów.
Nie ma wątpliwości, że ulice szwedzkich miast stały się dzięki migracji bardziej kolorowe. Wcale nie tak dawno widywano na nich grupy towarzyskie tworzone wyraźnie na zasadach etnicznych. Dzisiaj wszystko się wymieszało. W dorosłe życie wchodzą generacje, które już w wielokulturowym przedszkolu przyzwyczaiły się, że różny kolor skóry czy kształt oczu, różne ubiory czy zwyczaje kulinarne to nic nadzwyczajnego. Jeśli tak ma wyglądać Polska za 20, 30 lat, to chyba nie ma się przesadnie czego bać.