1. Państwo Islamskie chciało odwrócić uwagę od kilku porażek, jakie odniosło na własnym podwórku.
Piątek, 13 listopada, był nie tylko złym dniem dla Francji i Zachodu. Państwo Islamskie otrzymało w tym dniu trzy bardzo mocne ciosy – strategiczne i wizerunkowe. W piątek z samego rana Stany Zjednoczone ogłosiły, że dokonały ataku na Mohammeda Emwaziego, znanego jako „Dżihadi John”, uważanego za egzekutora zachodnich zakładników, znajdujących się w rękach Państwa Islamskiego.
Dżihadi John występuje na filmach propagandowych PI, na których zabijani są zakładnicy. Jest wysoce prawdopodobne, że Dżihadi John zginął po ataku amerykańskiego drona, choć na razie informacja ta nie została potwierdzona ze 100-proc. pewnością. Bez względu na to, czy Dżihadi John wciąż żyje, czy nie – cios był celny. Amerykanom udało się wytropić i precyzyjnie zaatakować bezpośredniego mordercę m.in. obywateli USA.
Państwo Islamskie dostało też dwa inne potężne uderzenia – siłom kurdyjskim udało się odbić dwa strategiczne miasta: Sindżar w Iraku oraz al-Haul w prowincji Hasake w północnej Syrii, tuż przy granicy z Irakiem. Oba miasta mają kluczowe znaczenie dla połączenia irackiego Mosulu, znajdującego się nadal w rękach Państwa Islamskiego, i syryjskiego miasta Rakka, będącego ich nieformalną stolicą.
Uderzenie w stolicę europejskiego państwa odwraca uwagę od porażek u siebie. Atak na Paryż był łatwiejszym celem i łatwiejszym „sukcesem”. W tej chwili Państwo Islamskie skoncentrowane jest na liczeniu strat na swoim terenie, na razie – zwłaszcza pod ostrzałem wielkiej koalicji – nie ma mowy o podboju kolejnych.
Atak na Paryż był więc podbojem niejako „w zastępstwie”, rekompensatą za odebrane ciosy i obroną poprzez atak.