Pilnujący Holender
Frans Timmermans w Polsce. Długo czekał na takiego przeciwnika jak PiS
Mógłby być materiałem na nudziarza idealnego. W uniwersalnym typie introwertycznych urzędników, którzy na dobre stracili kontakt z rzeczywistością. Jest w końcu najważniejszym z brukselskich biurokratów, stoi na czele 50-tysięcznego korpusu pracowników Komisji Europejskiej, wykonawczego ramienia Unii. Odpowiada za jej reformę instytucjonalną, warunki zrównoważonego rozwoju i porozumienia handlowego z USA. W planach ma też ukrócenie lobbingu przy unijnych instytucjach. Wszystko to bardzo ważne, tyle że obywateli zjednoczonej Europy mało co obchodzi.
Gdy w 2014 r. Parlament Europejski przeprowadzał z nim rozmowę kwalifikacyjną, ubiegający się o stanowisko w Komisji Frans Timmermans bardziej niż o remontowaniu instytucji wolał mówić o tym, jak chce bronić tzw. praw podstawowych. Przekładając prawniczy żargon, chodzi o poszanowanie godności każdego z nas, naszych osobistych wolności, równości dla mniejszości, ochrony zasad demokracji i państwa prawa. W Unii na ich straży stoi Komisja Europejska, a osobiście właśnie Timmermans.
W europarlamencie zapowiadał, że w razie potrzeby skorzysta z całego arsenału, który ma do dyspozycji, by zamach na prawa podstawowe ukrócić, w tym z mechanizmów Rady Europy i usług Komisji Weneckiej. Mówił: „Jeśli coś mnie irytuje, to fakt, że Unia w przeszłości tak słabo dyscyplinowała kraje członkowskie, dlatego jeśli podpisałeś traktat i ratyfikowałeś go, to dopilnuję, byś go przestrzegał”.
Wtedy wielu posłów zamiast słuchać kandydata, studiowało ekrany swoich telefonów. Raczej nie zakładali, że któreś z państw pójdzie w ślady Węgier Viktora Orbána i dokona zamachu na sądy i wolność prasy.