Brexit. Przewagą paru procent Brytyjczycy wybrali w referendum rozwód z Unią Europejską. Dla prawie połowy głosujących za pozostaniem w niej ten wynik jest katastrofą. Dla ponad połowy – „dniem niepodległości”.
Pierwszym efektem kampanii referendalnej i jej ostatecznego wyniku jest więc głęboki podział w społeczeństwie. Jak głęboki, pokazują różnice między autonomicznymi regionami Zjednoczonego (jeszcze) Królestwa. Szkocja i Północna Irlandia głosowały w większości za pozostaniem, Anglia i Walia za wyjściem. A zatem Królestwo trzeszczy w szwach.
Zwycięstwo brexitowców jest fatalną wiadomością nie tylko dla tych Brytyjczyków, którzy nie chcą się rozwodzić. Jest ono zapowiedzią wzmocnienia sił antyeuropejskich na kontynencie. Jeśli Brytyjczycy mogli wyrazić swą wolę w referendum, to czemu nie Francuzi, Niemcy, Włosi, Duńczycy, Holendrzy, Węgrzy czy Polacy?
Brexit ma wiele przyczyn, ale wyrasta z nastroju, jaki odnajdziemy dziś w wielu krajach członkowskich Unii. Brexit może wywołać efekt domina, prowadzący do pogłębienia kryzysu integracji europejskiej. W tym sensie Brexit jest ostatnim być może ostrzeżeniem dla przywódców unijnych, by przemyśleli na nowo i od podstaw, czym ma być Unia, aby ludzie chcieli w niej dalej żyć.
Co dalej? Prawda jest taka, że nikt tego nie wie. Politycy zwycięskiego Brexitu wzywają do spokoju i refleksji. W obawie przed destabilizacją państwa wzywają premiera Camerona, politycznego sprawcę Brexitu, by się nie podawał do dymisji, choć w świetle wyniku referendum wydawałoby się to oczywiste. Jak Cameron, który przegrał referendum, ma teraz negocjować z Brukselą warunki rozwodu? To niewiarygodne.
Donald Tusk, obejmując stanowisko szefa Rady Europejskiej, nie wiedział, jakie stanie przed nim wyzwanie.
Większość Brytyjczyków – niewielka, ale co z tego, demokratycznie zdecydowała matematyka – nie chce żyć w formalnym związku z Unią.
Reklama