Druga debata Clinton-Trump przejdzie do historii, ale niechlubnie. Trzy momenty są godne zapamiętania
Donald Trump był bohaterem drugiego pojedynku na słowa z Hillary Clinton. Debata telewizyjna przyciągnęła dziesiątki milionów widzów, podobnie jak pierwsza. W pierwszych sondażach po debacie większość widzów uznała Hillary za zwycięzcę.
Amerykanie chcieli obejrzeć, jak Trump radzi sobie zaledwie dwa dni po wycieku nagrania sprzed lat, w którym roi się od seksistowskich wulgaryzmów pod adresem kobiet. Nawet Mike Pence, kandydat Trumpa na wiceprezydenta, uznał styl i treść wypowiedzi swego ewentualnego szefa na najwyższym amerykańskim urzędzie państwowym za nie do obrony.
Amerykańscy komentatorzy polityki też byli tego ciekawi, ale jeszcze bardziej interesowało ich, czy Trump spuści z agresywnego tonu, widząc fatalne skutki swych wypowiedzi w ostatnich dniach przed debatą. I czy oboje, Clinton i Trump, wyjdą w debacie na szersze wody polityki wewnętrznej i zagranicznej. Wyszli, ale i tu Trump obrzucał rywalkę i jej obóz polityczny, a Hillary raz broniła się z godnością, choć nie zawsze przekonująco, raz kontratakowała.
Lepiej wypadła w sprawach międzynarodowych, ale to żadne zaskoczenie. Trump, co też nie jest nowością, pod hasłem walki z dżihadystami na Bliskim Wschodzie bronił ludobójczego reżimu prezydenta Asada oraz autorytarnych rządów Rosji i Iranu. Podał w wątpliwość, czy w ogóle doszło do elektronicznego ataku rosyjskich hackerów na Krajowy Komitetu Partii Demokratycznej.
Dla widza z Polski trzy momenty mogły być godne zapamiętania. Najważniejszy to pogróżka, że jeśli Trump wygra, to powoła specjalnego prokuratora, który może posłać Clinton do więzienia za załatwienie spraw służbowych z prywatnego konta elektronicznego. Chyba nigdy jeszcze nie zdarzyło się, aby kandydat na prezydenta USA groził rywalowi uwięzieniem.